Strona Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich

UŁAN WOŁYŃSKI Nr 24




Sierpień 2005
Spis treści
1.Osiemdziesiąt pięć lat temu nad Bugiem. Święto 19 Pułku Ułanów Wołyńskich Włodzimierz Majdewicz
2. Żelazna Brygada Stanisław Koszutski
3. XVII Zjazd Kawalerzystów II Rzeczypospolitej Hanna Różycka
4. SYTLWETKI „Jaworczyk”Jan Tomaszewski Włodzimierz Majdewicz
5. Z ŻYCIA RODZINY. Dyplomy Honorowe Zarząd

Wydaje Stowarzyszenie Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Opracowanie graficzne Włodzimierz Majdewicz
Na ostatniej strony okładki archiwalne zdjęcie „Odpoczynek”autor fotografii „PHOTO - PLAT”.
Zdjęcie pochodzi z albumu Józefa Radzymińskiego „BUDUJEMY POLSKĘ” wydanego w 1939 roku
nakładem Głównej Księgarni Wojskowej w Warszawie


Włodzimierz Majdewicz

1. Osiemdziesiąt pięć lat temu nad Bugiem


Osiemdziesiąt pięć lat minęło od tamtej sierpniowej nocy z 18 na 19 sierpnia 1920 roku, gdy w nocnym marszu Jazda Ochotnicza majora Feliksa Jaworskiego w dwóch kolumnach wykonywała manewr, którego celem było opanowanie przeprawy na Bugu i odcięcie drogi odwrotu znacznym siłom sowieckim przemieszczającym się pośpiesznie w kierunku rzeki. Jedna z tych kolumn to doborowy osobiście skompletowany na tę akcję przez majora oddział w sile szwadronu, który sam poprowadził do walki.
Major Jaworski słusznie przewidywał, że nieprzyjaciel obierze za swój cel przeprawę mostową na Bugu w rejonie Skrzeszewa i Frankopola. Na kilka godzin przed świtem rozpoczęła się walka. Walczono zaciekle w chłodzie przedświtu, potem w gęstej mgle, i jeszcze przez wiele godzin.
Pozycje przechodziły z rak do rąk walczono na ogół pieszo, często szwadrony szły do ataku na bagnety padali ranni i zabici. W swoim Zarysie Historii 19 Pułku Ułanów Wołyńskich wówczas major Dezyderiusz Zawistowski tak pisał o zaciekłości tamtych walk.
„Strzelano do siebie z odległości jednego kroku, a były wypadki, że w rowie po jednej stronie szosy siedział wróg, a po drugiej ułani. Nieprzyjaciel nie spodziewał się Polaków na tak głębokich tyłach, stawiał silny opór w przekonaniu, że ma do czynienie z partyzantami.”
Walki przeciągały się trwały już wiele godzin, w szwadronach i plutonach odnotowano „bardzo poważne straty w zabitych i rannych oraz ludzi zmęczonych do ostateczności.”
Bój pod Skrzeszewem i Frankopolem to najważniejsza bitwa Jazdy Ochotniczej majora Feliksa Jaworskiego. Ułanom przyszło zmierzyć się z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem. Aby zabezpieczyć przeprawę przez Bug niezwykle ważną dla uchodzących na wschód sił bolszewickich, nieprzyjaciel obsadził rejon Frankopola i Skrzeszewa znacznymi siłami. Tworząc silny przyczółek mostowy z rozbudowaną linią okopów na dominujących nad okolicą wzgórzach. W kierunku tego mostu parły sowieckie dywizje piechoty szukając ratunku na wschodnim brzegu rzeki.
"Nieprzyjaciel i tym razem rozporządzał wielokrotną przewaga sił. Na tysiące piechoty nieprzyjacielskiej, osłoniętej przez liczne karabiny maszynowe i działa szły setki naszych ułanów.” Pisał w swej książce rotmistrz Dzierżykraj Stokalski.
Sowieci nie wiedzieli z jakim siłami mają do czynienia, nie zdawali sobie sprawy z tego że drogę kilku dywizjom piechoty dysponującym dużą ilością ciężkiej broni maszynowej i artylerią zagrodziło kilkuset ułanów. Wykorzystano tu wielokrotnie z powodzeniem element zaskoczenia i po mistrzowsku wykorzystano naturalne właściwości terenu oraz atut szybkiego kawaleryjskiego manewru. Świetne dowodzenie na wszystkich szczeblach, inwencja dowódców poświęcenie i bohaterstwo przemęczonych wielogodzinnym bojem żołnierzy, wśród których sporo było młodych ochotników nie poszły na marne.
Rotmistrz Stokalski w swej książce przytacza kilka epizodów typowych dla tego boju. Pisze o skutecznej szarży czterdziestu naszych ułanów na batalion bolszewików. Wspomina o uwieńczonej sukcesem szarży wykonanej siłami połowy szwadronu na grupę kilkuset bolszewików.
Tak przedstawia jeden z decydujących momentów bitwy - „Brawurowy, potężny atak pieszy prowadzony osobiście przez majora, swą niesłychaną brawurą wnet złamał opór wroga, jego okopy, armaty, sztandary i most były w rękach majora.”
Po raz kolejny w tej kampanii ranny został major Feliks Jaworski. Tym razem otrzymał postrzał w nogę, rana była poważna, ale mimo to major pozostał na placu boju ze swymi ułanami.
Major Zawistowski w 1930 roku napisał „Ciężkie walki o Skrzeszew i Frankopol są najchlubniejszą kartą w krótkiej działalności bojowej „jazdy ochotniczej” majora Jaworskiego, a więc i ściśle związanego z nią 19-tego pułku ułanów wołyńskich.”
Zwycięstwo Jazdy Ochotniczej majora Feliksa Jaworskiego pod Skrzeszewem i Frankopolem miało poważne znaczenie dla innych działań militarnych. Skuteczne przecięcie drogi odwrotu nieprzyjacielowi miało brzemienne skutki. Dowódca 27 dywizji sowieckiej w opublikowanej po wojnie książce analizując sytuację wycofujących się pospiesznie w stronę Bugu wojsk sowieckich zaznaczył z naciskiem że bój pod Skrzeszewem wraz z opanowaniem Drohiczyna przez Polaków zmusiły dowództwo sowieckie do zmiany drogi odwrotu dla trzech dywizji sowieckich 2-ej,17-eji 21-ej oraz pozostałości trzech innych bolszewickich dywizji 8-ej,10-ej i 57-ej. Zmuszone one zostały do jedynej możliwej drogi okrężnej przez Granne i Nur. Na tej trasie oddziały te wycofywały się poważnie zagrożone przez polską 21 dywizję piechoty.
Ciężkie walki pod Skrzeszewem i Frankopolem przyniosły zwycięskiej Jeżdzie Ochotniczej majora Jaworskiego wymierne zdobycze. Według majora Zawistowskiego, wzięto do niewoli ponad 1000 jeńców, zdobyto 4 sztandary sowieckie, 15 armat i 9 karabinów maszynowych.
Zwycięstwo pod Skrzeszewem okupione zostało stratami, poległ 1 oficer i 25 ułanów, rannych zostało 3 oficerów i 41 ułanów. Bojową chwałą okryli się na nadbużańskich polach rotmistrzowie Pietraszewski, Chomiński, porucznicy Sierzycki, Czarniecki, Ciemochowski, chorążowie Ludkiewicz , Sukiennicki i wielu innych.
W meldunku sytuacyjnym wieczornym Dowództwa 2 armii Nr 3111/III z dnia 20.VIII.1920 r. znajduje się zapis dotyczący działań pod Skrzeszewem .Czytamy tam.
„Grupa mjr Jaworskiego stoczyła dnia 19 VIII walkę z przeważającymi siłami bolszewików pod Skrzeszewom ( na Zach .od Drohiczyna), przy czym zdobyto 15 armat, 320 jeńców, 9 km, 2 sztandary i wielkie tabory. Jazda wyruszyła 20 VIII o świcie ze Skrzeszewa i o godz. 9 minęła Małyszyn (na płd. od Brańska) z zadaniem zajęcia dzisiaj Surażu.”. Meldunek ten podpisał ppłk.Kutrzeba szef sztabu 2 armii.
Widoczne rozbieżności obu źródeł odnośnie ilości wziętych pod Skrzeszewem jeńców i zdobytych sztandarów dadzą się prawdopodobnie wytłumaczyć tym, że ówczesny major Dezyderiusz Zawistowski pisząc swą pracę dziesięć lat po wojnie 1920 roku miał do dyspozycji więcej dokumentów i relacji, niż oficerowie sztabu 2 armii uzyskanych na gorąco danych w kilka godzin po bitwie.
Walki nad Bugiem to tylko fragment bojowego szlaku majora Feliksa Jaworskiego i jego ułanów. W latach 1919-1920 wzięli oni do niewoli łącznie 2905 jeńców, 3 sztandary, 6 chorągwi, 43 armaty, 72 ciężkie karabiny maszynowe, 2 pociągi pancerne, 4 rzeczne statki opancerzone, 3 motorówki, 1 radiostację i olbrzymie tabory.
W całej kampanii 1919-1920 poległo 3 oficerów i 109 ułanów. Najwyższym odznaczeniem przyznawanym za szczególne męstwo na polu walki Srebrnym Krzyżem Orderu Wojennego „Virtuti Militari” V- klasy odznaczono 37 oficerów i ułanów. Krzyżem Walecznych odznaczono 25 oficerów i 75 ułanów.
Data 19 sierpnia 1920 zapisana została w historii 19 Pułku Ułanów Wołyńskich jako chlubne zwycięstwo. Dzień 19 sierpnia uznawano odtąd za ŚWIĘTO PUŁKU, co zostało oficjalnie zatwierdzone Dziennym Rozkazem Ministerstwa Spraw Wojskowych Nr.16/19.05.1927 poz.174.
Dwanaście lat temu w dniu 22 sierpnia 1993 na cmentarzu parafialnym w Skrzeszewie nad Bugiem uczestniczyliśmy w podniosłej uroczystości odsłonięcia pomnika majora Feliksa Jaworskiego i jego ułanów. To, że stanął tam pomnik i uporządkowano po latach zapomnienia kwatery poległych ułanów zawdzięczamy rotmistrzowi Włodzimierzowi Benardowi, który nie tylko sugestywnie i zaangażowaniem emocjonalnym mówił o walkach pod Skrzeszewem i Frankopolem, ale potrafił również doprowadzić do realizacji tego co pozornie wdawało się w tamtych czasach nierealne. Dziś w 85 lat do tamtych walk, w dniu Święta 19 Pułku Ułanów Wołyńskich, które ma upamiętniać tamten sierpniowy dzień chwały Jazdy Ochotniczej majora Feliksa Jaworskiego przypominamy nazwiska ludzi i ich czyny.
Literatura:
mjr Dezyderiusz J. Zawistowski Zarys Historii Wojennej 19-go Pułku Ułanów Wołyńskich. Warszawa 1930.
Wiktor Dzierżykraj Stokalski Dzieje jednej partyzantki z lat 1917-1920 Lwów 1927.
Marek Tarczyński Bitwa Warszawska 13-28 VIII 1920 Dokumenty operacyjne Oficyna Wydawnicza RYTM Warszawa 1996.

2.„Żelazna Brygada „

Przedstawiamy tekst, którego autorem jest ppłk dypl. Stanisław Koszutski. Autor, oficer artylerii konnej ukończył studia w Wyższej Szkole Wojennej i jako oficer dyplomowany na własne życzenie otrzymał przydział do Sztabu Wołyńskiej Brygady Kawalerii, jako I-szy oficer sztabu. We wrześniu 1939 jako kpt. dypl. pełnił funkcję kwatermistrza Wołyńskiej Brygady Kawalerii. W Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie dowodził pułkiem pancernym. Tekst zatytułowany „Żelazna Brygada „ odnosi się do dwuletniego okresu przygotowywania i szkolenia Brygady do wojny. Jest on jednym z rozdziałów książki „Wspomnienia z różnych pobojowisk”.
Wydanej w 1972 roku Londynie przez Wydawnictwo Przeglądu Kawalerii i Broni Pancernej. Niniejszy tekst ten drukujemy dzięki uprzejmości i sugestii pana Józefa Pętkowskiego z Kaliforni który nam go udostępnił.

Stanisław Koszutski

ŻELAZNA BRYGADA



W 1937 roku po ukończeniu Wyższej Szkoły Wojennej wybrałem jako przydział Wołyńską Brygadę Kawalerii, mimo odradzania mi i straszenia mnie tym przydziałem prawie przez wszystkich kolegów i wykładowców WSWoj. Przydział ten bowiem był uważany jako bardzo ciężki, trudny i nieledwie ryzykowny dla oficera sztabu, ze względu na osobę dowódcy tej brygady płk.dypl. Adama Korytowskiego ( powszechnie nazywanego „Kubą”, który 10 marca 1937 roku awansował na generała brygady) oficera z b. Austryjackiej Armii, człowieka mającego opinię ostrego i wymagającego dowódcy, będącego postrachem i terrorem wszystkich podwładnych. Pułkownik Korytowski uchodził za bezwzględnego dyscyplinarystę, człowieka niedostępnego, surowego i groźnego, którego o ile możności należało unikać.
„Człowieku”- mówili – „Będziesz miał dwa lata tortur i zatrutego życia- o ile nawet on ciebie nie skończy. - Wybierz lepiej którąś Dywizję Piechoty z dobrym garnizonem, zamiast ryzykować Twoją karierę w parszywym Równem”! Uparłem się jednak. Po pierwsze chciałem koniecznie jako oficer Artylerii Konnej służyć w Brygadzie Kawalerii. Po drugie, był to moja macierzysta Brygada, gdyż wywodziłem się z 2 DAK i, po trzecie, ciągnął mnie Wołyń do którego zawsze miałem specjalny sentyment. Wybór mój, więc był całkowicie emocjonalny, prawie groźny Kuba mnie nie odstraszył.
Nie tylko po latach, ale już po kilku miesiącach służby w sztabie Wołyńskiej Brygadzie Kawalerii zobaczyłem, że nie mogłem wybrać lepiej początku mej kariery oficera dyplomowanego. Służyłem, bowiem, jak to wojna pokazała, w jednej z najlepszych, najpiękniejszych i najbardziej walecznych Brygad polskiej Kawalerii i pod dowódcą, który zrobił ja taką, jaka była na wojnie, który wywarł personalnie na mnie olbrzymi wpływ, przygotowując mnie do roli późniejszego dowódcy pułku pancernego.
Wszystko to co o ”Kubie„ mówiono było właściwie prawdziwe, z tym jednak, że jego bezwzględność w służbie, jego surowość i presja jaką wywierał na podwładnych, żądając doskonałości, nie były przywarami histerycznego stupajki, ale cechami 100 - procentowego dowódcy, który wiedział do czego dąży i dla jakiego przeznaczenia podległe sobie oddziały i ludzi szkoli i wychowuje. Cel do którego dążył był jasny: zrobienie z Wołyńskiej Brygady Kawalerii – „ Żelaznej Brygady”.
Ten cel generał Korytowski osiągnął. Wołyńska Brygada Kawalerii stała się ŻELAZNĄ BRYGADĄ – nie tylko na manewrach, w koszarach, na przeglądach i defiladach, ale okazała się taką podczas jedynej próby, która dostatecznie kwalifikuje żołnierza w walce.
„ Kuba „ nie miał najmniejszych wątpliwości co do wartości „Jego” pułków i DAK-u i biada temu, kto mógł sugerować inaczej. Przytoczę trochę śmieszny epizod na ten temat.
W 1938 podczas ćwiczeń szkieletowych sztabów W.J. prowadzonych przez W.S.Woj. w terenie, rozjemcy kierownictwa stworzyli sytuację w której powiedzieli: „ ...zaskoczone przez npla wysunięte szwadrony brygady uciekają w popłochu ... „.
Spojrzałem na generała i pomyślałem, że trzeba będzie wezwać lekarza. Kuba posiniał na twarzy i oczy mu wyszły na wierzch. Patrzył na majorów Peukerta i Dobrowolskiego z jakąś wściekłością urażonej dumy osobistej przez chwilę jakby nie dowierzając co usłyszał. „ Powtórz to Pan, Panie Majorze, jeszcze raz” powiedział do Peukerta. Major Peukert sądząc że Generał nie dosłyszał powtórzył „ Szwadrony 21 Ułanów uciekają w popłochu zaskoczone we wsi N... „. Nastąpił wybuch. Kuba rąbnął pięścią w stół i krzyknął dzikim głosem „ Wołyńska Brygada nie ucieka. Nie ucieka! Wołyńska Brygada nigdy, w żadnej sytuacji nie będzie uciekać. Niech Pan to natychmiast odwoła. Ja nie będę z Panami kontynuować ćwiczenia. Panowie mówią absurdy. Sytuacja taka nie może być realna bo Wołyńska Brygada NIE UCIEKA!”
Trzasnął potem drzwiami i wyszedł z izby. Wrócił dopiero wtedy, kiedy został przez Kierownictwo ćwiczeń przeproszony „ za obrazę Brygady”. Stworzono sytuację w której „ szwadrony zaskoczone wycofują się...”
Tak była wychowana Wołyńska Brygada. I nigdy, nigdy nawet w najcięższej sytuacji kampanii 39 roku Brygada ani żaden z jej pułków, ani żaden ze szwadronów nie uciekał! Ale o tym później. Tymczasem, z bijącym sercem i z duszą na ramieniu meldowałem się we wrześniu 37 roku w tejże Brygadzie. Generał przyjął mnie bardzo formalnie – sztywno i na dystans. Meldujący się równocześnie ze mną nowy szef sztabu mjr dypl. Wincenty Iwanowski był potraktowany znacznie bardziej uprzejmie i mniej z wysoka. Poczucie hierarchii miał Kuba głęboko we krwi, nabyte w Armii Austryjackiej. Każda szarża była traktowana przez niego inaczej. W brydża grał np. tylko od majora w górę. Ja jako dyplomowany kapitan, byłem jednak na równi z majorami dopuszczany.
Nie było łatwym życie świeżo upieczonego, po ukończeniu WSW-woj., I-go oficera sztabu. WSWojenna dawała dobre przygotowanie do pracy sztabowej na wypadek wojny. Przygotowanie taktyczne dla oficera operacyjnego, informacyjnego i kwatermistrza. Do normalnej zaś pracy pokojowej, polegającej na rozpracowywaniu wytycznych szkolenia, organizowania ćwiczeń aplikacyjnych i szkieletowych w terenie, oraz do pracy biurowej i do roli adiutanta dowódcy brygady czy dywizji, nie dawała przygotowania żądnego. A przecież te prace były życiem codziennym i normalnym I-go oficera sztabu.
Tych to spraw trzeba było się uczyć i poznać samemu. Tak też ja zacząłem moja karierę sztabową w Wołyńskiej B.K., obarczony dodatkowym handicapem, że nie byłem oficerem kawalerii, lecz artylerzystą. Stąd właściwie nie miałem pojęcia o tzw. wyszkoleniu bojowym pułków kawalerii, którego wytyczne musiałem opracować na podstawie wytycznych Departamentu Kawalerii i życzeń D-cy Brygady.
No ale nie święci garnki lepią! Więc w niedługim czasie wszedłem w tok mej pracy. Był mi tu bardzo pomocny mjr Iwanowski, człowiek bardzo inteligentny, zwolennik motoryzacji wojska i broni pancernej, który znalazł we mnie w tym dziele bratnią duszę.
W owym czasie wywarła na mnie ogromne wrażenie książka płk dypl. St. Mossora ”Dowodzenie w Wojnie Nowoczesnej”(taki był tytuł- o ile sobie przypominam), w której autor znaczenie zasadnicze w przyszłej wojnie jednostkom pancerno- motorowym i lotnictwu. Wytyczne Szkolenie Dept. Kawalerii w latach 1938-39 kładły również coraz większy nacisk na wyszkolenie przeciwpancerne i przeciwlotnicze.
Wraz z Iwanowskim a później z mjr dypl. Lewickim, referowaliśmy te wytyczne, jak i książkę Mossora generałowi, zabarwione naszym, że tak powiem szowinizmem motorowym.
Stąd generał zdecydowanie pchał szkolenie w odpowiednim kierunku. Jakże tego rodzaju nastawienie wyszkolenie przydało się i zaważyło na przyszłych walkach brygady.
Kuba może nie był człowiekiem wybitnie inteligentnym. Taktycznie był słaby, ale miał szósty zmysł żołnierza. On wyczuwał charakter przyszłej wojny i wiedział, że aby żołnierz mógł wytrzymać grozę ognia i napięcia pola walki, przezwyciężyć się nerwowo i fizycznie wytrzymać zmęczenie, musi stać się pół-robotem maszynistą, bez pudła obsługującym swe narzędzia walki, a naturalny instynkt ludzki samozachowawczy, powinien u niego być stępiony bezwzględnym poczuciem karności, obowiązkowości i męskiej dumy przezwyciężenia strachu.
Wołyńska Brygada Kawalerii, w dążeniu Kuby, miała być zbiorowiskiem absolutnie jednakowych i doskonałych, indywidualnych maszyn wojennych, tak pod względem zupełnego wyrównania wyglądu zewnętrznego, jak i pod względem wyszkolenia. Kuba żądał perfekcji i dążył do niej wszystkimi sobie dostępnymi środkami i metodami, z całą bezwzględnością. Nie było miejsca w Wołyńskiej Brygadzie Kawalerii dla słabeuszów i migaczy.
Istniały w tej Brygadzie przepisy wewnętrzne regulujące np. wygląd żołnierza aż do sposobu noszenia czapki czy hełmu i miejsca podpinki pod brodą. W zakresie siodłania, regulowały nawet sposób zwijania luźnego końca troka. Regulowały ładowanie wozów taborowych, taczanek czy samochodów. Każdy oficer np. musiał mieć w górnej kieszeni munduru gwizdek, w dolnej opatrunek osobisty. Musiał wiedzieć jak należy nosić lornetkę, jak busolę itp.
Były standardowe formy raportów i meldunków, łącznie z intonacją i natężeniem głosu. Każdy rozkaz usiał być powtarzany nawet przez dowódców pułków. Istniała „godzina Wołyńskiej Brygady Kawalerii” podawana codziennie przez Szefa Łączności Brygady. Generał robił lotne kontrole izb chorych, magazynów i pomieszczeń ludzi.
Stałego i bezwzględnego nacisku dużo ludzi nie wytrzymywało. Ci odchodzili z Brygady na własną prośbę, albo na wniosek generała. Nagrodą za to za wzorową służbę był ”Proporczyk Wołyńskiej Brygady Kawalerii” brązowy, srebrny i złoty. Nadanie go było ogłaszane w Rozkazie Dziennym, tak samo jak pochwały względnie nagany i ostrzeżenia. Trzy razy do roku generał inspekcjonował oddziały. Dwa razy inspekcje zapowiedziane i raz niezapowiedziane.
Zapowiedziane inspekcje były: pierwsze po ukończeniu wyszkolenia rekruckiego, druga po ukończeniu całości wyszkolenia. Te trwały po 4 do 5 dni dla każdego pułku Kawalerii i 2 DAK, jeden dzień dla Oddziałów Brygadowych – szwadronów łączności i pionierów.
W oznaczonym dniu i godzinie przyjeżdżaliśmy a generałem do danego oddziału, gdzie na placu ćwiczeń oczekiwał wyznaczony do przeglądu szwadron czy bateria z dowódcą pułku, zastępcą i adiutantem. Szwadron występował w szyku konnym w pełnym wyekwipowaniu polowym (ale bez hełmów). Naprzód następowało sprawdzenie liczebnego stanu ludzi i przyczyn nieobecności ( imiennie każdy rekrut). Każdy nieobecny z przyczyny choroby musiał mieć świadectwo lekarskie, a ja później sprawdzałem nazwiska ludzi w izbie chorych. Po sprawdzeniu liczebnych rozpoczynał się właściwy przegląd koni i ludzi. Około 2-3 godzin trwały takie oględziny zaczynające się od oglądania kopyt i podkucia do grzywy i ogona każdego konia aż do ostróg i do nałożenia czapki każdego ułana czy strzelca. Nie uszła uwagi Kuby żadna „nieszczęsna” twarz rekruta, ani gorzej wyglądająca szkapa. Pytał o przyczyny interesując się szczególnie tymi pierwszymi.
Generał oglądał siodłanie i troczenie każdego płaszcza, koca, owsiaka aż do zakończenia każdego rzemyka trocznego. Ja musiałem notować usterki. Jeżeli Generał znajdował ich więcej, niż dopuszczalne minimum, wyrzucał szwadron z przeglądu. Jeżeli pierwszy przegląd był zadawalający, następował przegląd wyszkolenia konnego, jazdy na maneżu, władanie biała bronią i skoki.
Po południu szwadron strzelał na strzelnicy szkolnej i był egzaminowany z regulaminu służby wewnętrznej. W szwadronach karabinów maszynowych i plutonach przeciwpancernych obsługa broni i strzelanie zajmowało całe popołudnie.
Ceremoniał przyjęcia generała przez oczekujący szwadron czasem dochodził do absurdu. Wychodząc prawdopodobnie z założenia, że pierwsze wrażenie jest najsilniejsze (u Kuby czasem decydujące), niektórzy dowódcy szwadronów robili „cuda”. A więc wysypywali piaskiem linie na których stały przednie kopyta koni. Wyrównanie było idealne. Kopyta końskie były malowane albo smarowane olejem. Podkowy błyszczące, wyszmerglowane jak srebro. Rzemienie uzd, troki i paski wylakierowane. Wygląd takiego szwadronu był fantastyczny ale ... po pierwsze, tak malowanie kopyt, jak lakierowanie rzemieni posrebrzanie części metalowych było wbrew regulaminowi i szkodliwe dla ekwipunku, a po drugie była to „nie uczciwa konkurencja” wobec innych szwadronów, które nie chciały czy też nie umiały stosować „ sztuczek” i mydlenia oczu. Zwróciłem generałowi na to uwagę i on, który nienawidził wszelkiego oszustwa i mydlenia oczu, natychmiast zareagował zabraniając podobnych „upiększeń”. Odtąd wszyscy mieli równe szanse. Zakaz nie regulaminowych dodatków wpłynął na ujednolicenie wszystkich oddziałów Brygady. Tak, że nie było między nimi najmniejszych różnic w wyglądzie zewnętrznym. To samo było z wyszkoleniem.
W tym całkowitym wyrównaniu Brygady. Kuba osiągnął fantastyczne rezultaty. Obok wyglądy zewnętrznego, wyszkolenia formalnego i bojowego, Kuba kładł olbrzymi nacisk na karność, szczególnie oficerów i podoficerów, na absolutną dokładność wykonywania rozkazów i zarządzeń, na punktualność, (która w Wołyńskiej Brygadzie liczyła się nie na minuty, ale na sekundy) oraz jej lojalność. Kuba nienawidził wszelkiego kłamstwa i wykrętów oraz pijaństwa, które to rzeczy tępił z całą zawziętością. Opowiem tutaj pewne zdarzenie, które jest charakterystyczne, dla mentalności Kuby i Wołyńskiej Brygady. W marcu czy w kwietniu 1939 roku była gra wojenna w Kaliszu. Prowadził ją gen. Rómmel. Dowódcą jednej strony był gen. Młot-Fijałkowski.
Tematem gry była akcja w Prusach Wschodnich. Ta gra wojenna była jakimś koszmarem i jakby złą wróżbą na przyszłość. Brało w niej udział około 10 sztabów Wielkich Jednostek. Z Kawalerii- nasza i Kresowa Brygada. Naprzód same działania „zaczepne”, polegające na forsowaniu licznych ciaśnin między jeziorami, pokazały naszą niemoc i bezsilność mimo naginania sytuacji przez kierownictwo. Dla kogoś kto chciał widzieć i myśleć wynikały wnioski tragiczne. Nasze jednostki nie posiadały żadnej siły przebojowej realnej, a w obronie były prawie bezsilne przeciwko zmasowanym czołgom i lotnictwu.
Tak zwana ruchliwość konnych brygad była również pod znakiem zapytania w walce z przeciwnikiem zmotoryzowanym. Były na te tematy zderzenia między kierownictwem ćwiczeń a rozjemcami, oficerami Wyższej Szkoły Wojennej, kiedy ci ostatni chcieli stwarzać sytuacje realne, a kierownictwo chciało dowieść wartości organizacji i uzbrojenie naszych etatowych jednostek pieszych i konnych. Kuba chodził wyrażnie zdeprymowany i zły jak cholera. Na dobitek dowódca naszej Grupy Operacyjnej, generał Młot-Fijałkowski przez cały czas był mniej lub więcej pijany. To dobijało Kubę, który choć w zasadzie nigdy nie krytykował przełożonych, nie wytrzymywał nerwowo generała Fijałkowskiego i wciąż powtarzał:-„To straszne, Koszutski my już przyszłą wojnę przegraliśmy jeżeli pijani dowódcy będą dowodzili”.
Ten koszmar trwał, zdaje się 5 czy 6 dni. W dniu przed zakończeniem i omówieniem gry, miejscowe społeczeństwo i garnizon Kalisza urządzili wieczorem wielki raut. Jak zwykle przy takiej okazji pijaństwo było rzetelne. Ja około pierwszej w nocy miałem dosyć i jakaś dobra dusza odwiozła mnie na kwaterę w jakimś konwencie, którą dzieliłem z Wilusiem Lewickim. Lewicki pozostał na zabawie.
Rano obudziłem się z dzwonami w głowie i latryną w ustach. Obok na łóżku leżał w butach i w ubraniu pijany w kij i jęczący z bólu głowy nieprzytomny Lewicki. Nie było sposobu go obudzić i zmusić do wstania aby pójść do generała jak to mieliśmy rozkaz robić codziennie na godzinę przed rozpoczęciem ćwiczeń.
Generał zakwaterowany był w hotelu razem z Lewickim i ze mną robił codziennie parokilometrowy marsz na godzinę przed rozpoczęciem pracy.
Co było robić? Nie mogę dobudzić się Lewickiego, poszedłem sam do Kuby. „ Gdzie Lewicki ?” – było jego pierwsze pytanie. „ Lewicki chory”- odpowiedziałem, ledwo samemu trzymając się na nogach od piekielnego bólu głowy. „Jak chory to pójdziemy go odwiedzić”- powiedział generał. Na rozmamłanym łóżku leżał jęczący Lewicki, jak go zostawiłem. „ Panie majorze, Panie majorze” – próbował przebudzić Lewickiego Kuba. „ Idźcie do cholery. Zostawcie mnie bo umieram”- była cała odpowiedź Lewickiego. „On jest pijany. Mój Szef sztabu pijany! On nie jest chory ale pijany. Pan mnie oszukał, Panie kapitanie”. Z dzikim wyrazem oczu generał trzasnął drzwiami i wyleciał ze śmierdzącego wódką pokoju.
Ponura była nasza przechadzka po Kaliskim parku tego dnia. Generał nie przestawał swego monologu do mnie adresowanego: Dowódca Grupy Operacyjnej na ćwiczeniach pijany. Mój szef sztabu pijany. A pan Panie kapitanie mnie oszukał. A ja Panu wierzyłem jak nikomu na świecie i Pan mnie oszukał”.
„Zawieszam szefa sztabu w czynnościach. Pan obejmie funkcję, a po powrocie do domu, stanie Pan do raportu karnego za kłamstwo i wprowadzenie mnie w błąd”. Próbowałem tłumaczyć –„ Panie generale, Lewicki nigdy nie był, ani nie jest pijakiem. On jest sportsman i właściwie nie pije, i on jest chory, bo mu coś zaszkodziło. Tego nie można nazwać nawet pijaństwem. Nie można mu łamać życia za to, że się rozchorował.
Szkoda jednak było gadać! Generał w kółko powtarzał to samo, z jakąś pasją i rozpaczą zawodu życiowego. Zgubił jakby wiarę w starszych i w swoich pomocników. Był to dla niego cios osobisty. Dużo wysiłku zabrało generałowi Rómmlowi, inspektorowi Armii, aby Kuba przebaczył Lewickiemu i cofnął jego zawieszenie w czynnościach. Mnie jednak raport karny nie ominął. Po powrocie do Równego, ubrałem się paradnie, przypasałem szablę i rewolwer i wypucowany stanąłem obok Lewickiego, który mnie do raportu przedstawiał.
„Pan wie dlaczego staje Pan do raportu karnego?”- spytał generał po zameldowaniu. „ Tak jest wiem, Panie Generale, ale drugi raz zrobiłbym to samo” odpowiedziałem. „ Jak to? Pan chciałby mnie drugi raz wprowadzić w błąd, czy oszukać?” -„Ja nie oszukałem, ani nie okłamałem Pana Generała, bo według mego głębokiego przekonania major Lewicki był chory, po wypiciu kilku kieliszków i ja nie mogłem przecież zameldować Panu Generałowi, że Lewicki był pijany jak bela”- (biedny Lewicki wysłuchiwać musiał drażliwego dla niego tematu). „ No to co Pan powinien zrobić i jak się zachować w tej sytuacji?” spytał Kuba jakby trochę speszony.-„Pan jest oficerem dyplomowanym i powinien Pan zaleźć inne wyjście”- dodał. „Jedno tylko chyba-sprowadzić lekarza i dać majorowi Lewickiemu zastrzyk na alkohol i żywego czy umarłego przyprowadzić do hotelu”-odpowiedziałem. „Tak jest, takie było wyjście, którego Pan nie znalazł – karze Pana ZA TO nagana ustną”.- był wyrok generała. Lewickiemu nic się nie dostało. No ale kowal zawinił a cygana powieszono. Tak się czasem zdarza w najlepszym nawet wojsku. Wieczorem Kuba zaprosił mnie na brydża. Taki był Kuba Korytowski. Srogi formalista, bezwzględny przełożony dla dobra służby- był 100 procentowym dżentelmenem, 100 procentowym dowódcą i 100 procentowym wychowawcą swego umiłowanego dziecka, Wołyńskiej Brygady Kawalerii.
Nie było mu danym żołnierskie szczęście dowodzenia swoją Żelazną Brygadą na wojnie. Przeniesiony na krótko przed wojną na zastępcę dowódcy 4 Korpusu, pożegnał się na zawsze ze swymi pułkami.
Był we Francji początkowo Wiceministrem Spraw Wojskowych a później Komendantem Okręgu Coetguidan. Robił wszystko co było w jego mocy aby ewakuować ten Obóz do Anglii, mimo spóźnionych i kontrowersyjnych rozkazów z góry. Jedyną jego winą było że za długo czekał na rozkazy, a nie działał na własna rękę. Ale taki był jego charakter i natura od dzieciństwa na porządku wojskowym sformowane.
W Anglii był bez przydziału. Posłany na wyspę Rothsay dostał z bólu i żalu choroby serca. Zmarł w Edynburgu w 1943 roku. Ostatnia posługę oddałem mu przed śmiercią. Zaprosiłem go do Dywizjonu Szkolnego 10 Brygady Kawalerii w Lauder i poprosiłem aby zrobił przegląd, jak niegdyś w Równem, Ostrogu, Hrubieszowie i Dubnie przeglądał swe sławne pułki 19-sty i 21-szy Ułanów. 2-gi Strzelców Konnych i 2 Dyon Artylerii Konnej. Nie wyrzucił Generał Korytowski z przeglądu mych szwadronów. Wyprostowany i dumny przyjął pancerna defiladę tych szwadronów, swą ostatnia defiladę.
Ja zrobiłem ten gest jako obecny w Anglii najstarszy oficer Wołyńskiej Brygady w imieniu tej Brygady która dosłownie poległa na polu chwały, bo ... Wołyńska Brygada Kawalerii „ Nie uciekała”. Tak chciał i tego żądał od niej generał Korytowski- i tak On jak wychował i wyszkolił.
Tymczasem choć wojna wisiała w powietrzu szło normalne życie w Brygadzie. W 1038 roku brała udział w dużych manewrach na Wołyniu, prowadzonych osobiście przez Marszałka Rydza Śmigłego. Dostało się nam od płk. Abrahama z Kierownictwa Ćwiczeń (a może był rozjemcą) za „brak ducha zaczepnego”, gdyż działanie Wołyńskiej Brygady według jej wyszkolenia, cechowało stałe liczenie się z bronią pancerną przeciwnika i nie awanturowanie się w beznadziejne przeciw natarcia i szarże konne. Tego rodzaju działanie nie podobało się niektórym wyższym dowódcom - ale mimo tego Wołyńska Brygada nie zeszła ze swej linii szkolenia.
A było na co patrzeć obserwując Jej pułki w polu. Precyzyjność przemarszów. Szybkość osiągania pogotowia bojowego. Punktualność. Jasność i dokładność meldunków. Forma rozkazów. Funkcjonowanie łączności. Wybór stanowisk broni. Precyzyjność ugrupowania. Stała Opl. bierna. Wzorowe spieszanie się *). I niezmienny, wzorowy wygląd zewnętrzny wszystkich jej szwadronów i baterii. Wygląd koni, ludzi i sprzętu, jego czystość kompletność, mogły napełniać dumą i zaufaniem każdego prawdziwego żołnierza. Ta Brygada „grała” jak świetna orkiestra.
Na początku 38 roku odszedł z Brygady major Iwanowski, a przyszedł na szefa sztabu major Lewicki. Zostali przeniesieni wszyscy trzej dowódcy Pułków Kawalerii- płk Safar z 21 Ułanów, Pietraszewski z 19-go, a płk Niementowski z 2 Strzelców Konnych. Na ich miejsce przyszli: ppłk Pętkowski do 19-go ( na zastępcę major Kotarski), K. Rostowo-Suski do 21-go ( ze stanowiska zastępcy), i ppłk Mularczyk do 2 Strzelców. Te zmiany były dobre i potrzebne, ponieważ wszyscy trzej „starzy” dowódcy, acz bardzo dobrzy pokojowi dowódcy, niezbyt nadawali się na dowodzenie wojenne tak z wieku jak i zmian w taktyce. Nowi pod każdym względem stali dużo wyżej ( pokazało się to na wojnie).
Ja osobiście ogromnie zżyłem się ze wszystkimi pułkami. Byłem ich przyjacielem, a one miały przyjaciela w sztabie brygady. Jakże wiele różnych raportów żandarmerii i innych szło przeważnie do kosza. Zyskując sobie coraz więcej zaufania Kuby, którego nie zepsuł nawet Kaliski incydent i karny raport, mogłem w wielu wypadkach łagodzić gniew i surowość dowódcy, bez szkody dla służby. Myślę, że kochałem moją brygadę tak samo jak kochał ja Kuba i to on czuł i to mnie do niego zbliżyło aż do końca jego życia.
Bardzo dobre były również stosunki z szefem sztabu mjr dypl. Lewickim, choć na początku nie bardzo miałem przekonanie do niego. Jednak mimo wcześniejszych zadrażnień na tematy sportowo końskiej rywalizacji, z czasem nastała między nami zgoda i przyjaźń, a do Lewickiego przekonały się pułki Brygady. Na wojnie Lewicki okazał się wzorowym szefem sztabu. Był odważnym, sumiennym, oddanym pracy oficerem, mimo szalenie trudnej atmosfery i osoby wojennego dowódcy Brygady płk dypl. Juliana Filipowicza, oficera typu skrajnie różnego od gen. Korytowskiego, do którego przywykliśmy i który przy całej bezwzględności, surowości i wymaganiach nigdy nikogo nie obraził. Płk Filipowicz był innego typu. Przyszedł na dowódcę Brygady w sierpniu 1939 roku kiedy Brygada znajdowała się na przedoboziu w rejonie Łucka. Był przeciwieństwem Korytowskiego. Oficer legionowy lubiący otaczać się kompanami do wypitki, wniósł atmosferę hałaśliwego poklepywania i wymyślań słowami nieużywanymi w Wołyńskiej Brygadzie. Nie znał pułków, ani swych pomocników. Nie okazywał nam zaufania i wydawało się nam oficerom sztabu, że nie jesteśmy więcej w Brygadzie potrzebni.
10 czy 12 sierpnia przyszedł rozkaz natychmiastowego powrotu oddziałów do garnizonów i zarządzenie ostrego pogotowia. 15-go w nocy przyszedł rozkaz mobilizacji. Otworzyliśmy koperty i magazyny MOB. Natychmiast zaczęli napływać powołani oficerowie i szeregowi. Mobilizacja odbyła się wybitnie sprawnie – jak wszystko w Wołyńskiej Brygadzie. Jeden wszakże przykry incydent zaistniał, kiedy mój oficer mobilizacyjny ( byłem wyznaczony rozkazem MOB jako kwatermistrz Brygady) upił się i spóźnił drugiego dnia mobilizacji do służby.
Oddałem go natychmiast pod sąd. Kiedy dowiedział się o tym d-ca Brygady, on z kolei chciał mnie oddać pod sąd. Okazało się, bowiem że por. Possart pił tej nocy w Klubie razem z d-cą Brygady.
18 sierpnia pożegnałem moją żonę Hannę (której już nigdy nie miałem zobaczyć) i wyjechałem do rejonu koncentracji Brygady z kwaterunkowymi wszystkich oddziałów Brygady. Nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy, aż do przybycia do Tomaszowa. Tu otrzymałem szczegółowe rozkazy rozmieszczenia oddziałów. Na drugi dzień zaczęły przybywać transporty kolejowe.
Rejonem koncentracji był rejon wsi Brzeżnica Stara i Brzeżnica Nowa na wschodnim brzegu Warty. Zadaniem Brygady było „ugrupować się obronnie i bronić rzeki Warty Na odcinku Brzeżnica - Szczepocice, osłaniając tym samym kierunek m. Sulmierzyce”(12 km płn. Brzeżnicy).
Wchodzimy w skład Armii ŁÓDŻ dowodzonej przez generała Rómlla. Byliśmy skrajna lewoskrzydłową południową jednostką tej Armii. Na północ naszym sąsiadem była 30 Dywizja Piechoty( d-ca płk Cehak). Na lewo istniała wielka luka do najbliższego sąsiada 7-ej Dywizji Piechoty w rejonie Częstochowy, należącej do Armii Kraków.
W skład Brygady weszły jako organiczne jednostki pułki „pokojowej” Brygady:19,21 Ułanów i 2 Strzelców Konnych, trzybateryjny 2-gi DAK, 8 Szwadron Pionierów i Szwadron Łączności. Do tego jądra doszły: 12 Pułk Ułanów Podolskich (niegdyś w latach 1926-30, będący organicznym pułkiem 2 Samodzielnej Brygady Kawalerii przemianowanej na Brygadę Równe, a później na Wołyńską), Batalion Strzelców, 21 Dyon Pancerny( major Gliński) i nowo sformowane oddziały: Szwadron Kolarzy, Samodzielny Pluton CKM brygady, Dyon Pociągów Pancernych Nr.53( kpt. Malinowski), Bateria przeciwlotnicza (dwudziałowa), Szwadron Ochrony Sztabu oraz służby: Zdrowia z kompanią Sanitarną i Taborową (kolumny konne), Duszpasterstwo, Sąd Polowy, Żandarmeria oraz Intendentura.
Brygada prezentowała się więc wcale pokaźnie. Pułki Kawalerii przy mobilizacji dostały „tajną broń,”, która okazały się karabiny przeciwpancerne (po jednym na pluton). Razem stan liczebny Brygady wynosił 250 oficerów i około 7.000 szeregowych, 12 dział 76 mm, 32 armaty ppanc. 37 mm Boforsa, 2 działa plot 40 mm, 78 karabinów ppanc. Oraz około 90 ciężkich karabinów maszynowych i 94 ręcznych karabinów maszynowych.
Wyczuwało się duży brak transportu motorowego. Konne kolumny taborowe, złożone z chłopskich wozów zaprzężonych w dwa koniki, były moim koszmarem jako kwatermistrza. 4 takie kolumny po 40 wozów każda, były niesamowitym archaizmem. Już w pierwszym dniu walki było jasne, że nie wytrzymają żadnej próby. I rzeczywiście pod działaniem lotnictwa całkowicie bezbronne i nie do ukrycia na piaszczystych drogach, albo zostały rozbite, albo się same rozleciały. Nie można było nimi dowodzić z braku jakichkolwiek środków łączności za wyjątkiem gońca konnego. – Bogu dzięki, że dowództwo Armii to rozumiało i w drugim dniu działań przydzieliło Brygadzie kolumnę samochodową.
Jeżeli chodzi o oddziały walczące, to Brygada przedstawiała siłę pięciu batalionów piechoty z bardzo słabą i całkowicie nie wystarczającą artylerią. Za to siłą Brygady było dość dobre wyposażenie w środki ppanc. i broń maszynową, licząc ją w stosunku do siły żywej. Ten stosunek był w kawalerii znacznie lepszy niż w jednostkach piechoty. W spieszonej brygadzie przeciętnie jeden karabin maszynowy i jeden karabin ppanc. wypadał na 15-20 ludzi, a jedno działo ppanc. na 60 ludzi. Brygada więc miała dość dobre warunki do obrony, ale niedostateczne możliwości do działań zaczepnych, bo gdy w obronie siła ogniowa spieszonego pułku kawalerii dorównuje sile batalionu, ilość jego bagnetów w natarciu nie przewyższa siły jednej etatowej kompanii piechoty.
W myśl zadania, brygada rozpoczęła przygotowania obronne na wyznaczonym odcinku. Rozpoznano teren i przeprowadzono pewne prace nad umocnieniem. Przygotowano zniszczenia i stałe dozorowanie przedpola. Oddziały pracowały z entuzjazmem w terenie i uzupełniały wyszkolenie rezerwistów i zaprawę koni z poboru.
28 sierpnia przeglądał brygadę dowódca Armii gen. Rómmel. Jak kiedyś w 1924 roku na błoniu w Pietraszce pod Białymstokiem, byłem świadkiem pierwszego w mym życiu przeglądu sześciu pułków 1 Dywizji Kawalerii, tak teraz byłem świadkiem OSTATNIEGO przeglądu przez tego samego generała, Wielkiej Jednostki Kawalerii w przeddzień wojny.
Na siwym arabie, z tym samym oficerem sztabu co wówczas ppłk dypl. Chrząstowskim przeglądał gen. Rómmel cztery pułki kawalerii i dywizjon artylerii konnej w pełnym składzie i w pełnym ekwipunku wojennym. Było na co patrzeć! Brygada w całości przedstawiała się wspaniale, marsowo i groźnie. Nigdy, nigdy do końca życia, tego obrazu nie zapomnę. Nie wiedziałem jednak wówczas, że na polach pod Brzeźnicą i przy podobnych uroczystościach innych brygad polskiej kawalerii w innych Armiach, przed przekroczeniem przez czołgi i samoloty niemieckie naszej granicy, zamyka się wiek czynów i przewag konnej kawalerii. Nie wiedziałem że asystuję widowisku, które się więcej nie powtórzy i że ta wspaniała jednostka za 26 dni legnie gdzieś w ziemi Lubelskiej na polu chwały, po stoczeniu 10 krwawych zaciętych bitew z szaloną przewagą przeciwnika. Nie wiedziałem, że ludzie i konie okażą się zdolni do takiego wysiłku fizycznego i moralnego, jaki ta Brygada dokonała na przestrzeni 100 kilometrów marszów bez odpoczynku, bez zaopatrzenia, nękana stałymi nalotami lotnictwa i atakowana przez dziesięciokrotnie liczniejszego nieprzyjaciela. Wbrew wszelkim kalkulacjom możliwości takiego wyczynu, Wołyńska Brygada Kawalerii zachowała do końca ta sama zwartość szeregów, jaką w dniu 28 sierpnia przedstawiła na polu pod Brzeźnicą – tylko, że zamiast tysięcy ułanów, strzelców konnych i kanonierów szeregi liczyły dziesiątki w pułkach, a jednostki w plutonach.
I niech mi nikt nie mówi, że Polska Kawaleria była tylko kosztowną zabawką biednego narodu. Jeśli ktoś może sądzić, że wartość wojska może się mierzyć jedynie sukcesami na polu walki, to zabawką były również i nasze dywizje piechoty i Francuskie i Angielskie jednostki pancerne w 40 roku, a niemieckie pod El Alamein i Stalingradem, francuskie pod Dien Bien Phu i amerykańskie w Wietnamie.
Ulec, bowiem może każda armia i każdy oddział tej armii, bo w walce decyduje przewaga. Takie jest bezwzględne prawo wojny. Ale dla miary wartości wojska kryterium jest JAK dane wojsko walczyło. To JAK jest jego pomnikiem sławy i źródłem dumy narodu.
Przedsmak tego, co nas czekało zaczęliśmy mieć już w końcu sierpnia. Chmury zbierały się czarne. Dowiedzieliśmy się, że na przedpolu – na kierunku brygady stoi skoncentrowany XVI Korpus Pancerny Niemiecki w składzie 4-ej i 1-ej Dywizji Pancernej oraz dwóch Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej za pancernymi.
A siły własne ? W lewo – 25- kilometrowa luka. W prawo – luźny kontakt z najbliższą dywizją własnej Armii. Z tyłu...pustka. Pustka, którą miała wypełnić Armia Odwodowa gen. Dąb-Biernackiego za ileś tam dni – o ile cienka linia pierwszego rzutu Armii zdoła ten czas zapewnić. Na kierunku zaś głównego wysiłku gros najpotężniejszych jednostek niemieckich stała osamotniona Wołyńska Brygada Kawalerii. W dniu 30 sierpnia zostanie ona przesunięta z rejonu dotychczas przygotowanego obronnie, w pobliże granicy, do rejonu Ostrowy-Miedzno, celem zmniejszenia luki między Armią Łódź, a 7 D.P w Częstochowie. Któregoś dnia sierpnia pojechałem na odprawę kwatermistrzów do Sztabu Armii do Łodzi. Tam spotkałem mego przyjaciela rtm. Maksa Tuskiego kwatermistrza Brygady Kresowej znajdującej się na północnym skrzydle Armii. Poszliśmy przy okazji odwiedzić płk dypl. Pragłowskiego, szefa sztabu Armii, który kiedyś był dowódcą Maksa w 17 Pułku Ułanów.
Na ścianie zakryta płótnem wisiała wielka mapa ugrupowania Armii Łódź. Maks poprosił płk. Pragłowskiego o pokazanie nam, tego ugrupowania. Zobaczyliśmy linię dywizji osłony i naszych dwóch Brygad Kawalerii, bez żadnej operacyjnej głębokości i odwodów Naczelnego Dowództwa. W lasach Spały narysowane były koła gdzie miały one przybyć. Tymczasem nie było tam NIC. ”Przecież to Kijów”- powiedział Maks Tuski. „ To gorzej niż Kijów”- odpowiedział Pragłowski.-„ Jeżeli wytyrzymacie 5-6 dni to Odwód Naczelnego Dowództwa będzie mógł wejść do akcji przeciw uderzeniem z lasów Spały w kierunku Piotrkowa – Radomska”. „ A jeżeli pierwsze rzuty zostaną zepchnięte lub rozbite - to co się wtedy stanie?” zapytał Maks. Płk Pragłowski wzruszył ramionami.- „ Cóż? Może o tym lepiej teraz nie myśleć”.
Ale trudno było rzeczywiście o tym nie myśleć, mimo że dowódca Armii był pełen animuszu i nie bardzo wierzył raportom wywiadu na temat koncentracji potężnych związków pancerno - motorowych na przedpolu Armii, głównie na jej lewym, południowym skrzydle. Płk Pragłowski był większym realistą.
Wołyńska Brygada Kawalerii w granicach naszych możliwości przygotowana była na najgorsze.

Hanna Irena Różycka

XVII Zjazd Kawalerzystów II Rzeczypospolitej w Grudziądzu

W dniach od 19 do 21 sierpnia 2005 roku w stolicy polskiej kawlerii w Grudziądzu odbył się XVII Zjazd kawalerzystów II Rzeczypospolitej. tegoroczny Zjazd przypada w 85 rocznicę utworzenia w Grudziądzu Oficerskiej Szkoły Jazdy poźniejszego Centrum Wyszkolenia Kawalerii.
Przed wojną Szkołę tę ukończyło prawie 5 tysięcy absolwentów, którzy służyli w pułkach kawalerii, a w czasie II Wojny Światowej nigdy nie złożyli broni, zawsze wierni ideałom –Bóg, Honor i Ojczyzna walczyli na wielu frontach.
W Zjeździe uczestniczyło grono kawalerzystów z kraju i z zagranicy- z Anglii, Francji, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Z naszego Stowarzyszenia obecny był pan rotmistrz Tadeusz Bączkowski – ostatni z żyjących oficerów 19 Pułku Ułanów Wołyńskich z Ostroga nad Horyniem, który przybył na uroczystości z Londynu.
Organizatorką Zjazdów Kawaleryjskich jest od 16 lat pani rotmistrz Karola Skowrońska – Prezes Fundacji na rzecz Tradycji Jazdy Polskiej, całym sercem oddana Sprawie Kawalerii. Dzięki jej niespożytym siłom, zdolnościom organizacyjnym, ogromnemu zaangażowaniu oraz darowi zjednywania i przekonywania ludzi o słuszności sprawy, ta niezwykle uroczysta i serdeczna atmosfera Zjazdu głęboko przenika nasze serca i na zawsze pozostaje we wdzięcznej naszej pamięci, stanowiąc zarazem lekcję historii i patriotyzmu dla następnych pokoleń Polaków.
W piątkowy wieczór licznie zebrani uczestnicy Zjazdu złożyli kwiaty przy obelisku Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii i autokarem udali się na cmentarz garnizonowy, gdzie przy zapalonych pochodniach w asyście wojska i harcerzy oddawaliśmy hołd przy grobie generała de Castenedolo – Kasprzyckiego, pierwszego komendanta Centrum Wyszkolenia Kawalerii. W sobotę 20 sierpnia tradycyjnie złożyliśmy wieńce przy obelisku Armii Krajowej i generała Tadeusz Bora- Komorowskiego ostatniego komendanta Centrum Wyszkolenia Kawalerii.
O godzinie 11.00 przy pięknej słonecznej aurze na Błoniach Nadwiślańskich, u stóp skarpy zgromadziły się tłumy mieszkańców Grudziądza aby podziwiać i oklaskiwać defiladę wojskową i pokazy jeździeckie Szwadronu Kawalerii Wojska Polskiego, klubów kawaleryjskich dziedziczących tradycje przedwojennych pułków ułańskich oraz pokazy Batalionów Rozpoznawczych Wojska Polskiego ze wspaniałym występem Orkiestry Pomorskiego Okręgu Wojskowego.
Po południu program Zjazdu przewidywał zwiedzanie koszar księcia Józefa Poniatowskiego przy ul. gen. Hallera, złożenie wieńców przy obelisku Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii oraz zwiedzanie Sali Tradycji i stajen, gdzie tymczasem odpoczywały konie ze Szwadronu Kawalerii Wojska Polskiego. Była, więc miła okazja do bezpośredniego kontaktu kawalerzysty z koniem – żołnierzem, przyjacielem jeźdźca.
Wieczorem podczas uroczystej kolacji w Bursie wznoszono toasty, a pani Prezes Fundacji kierowała wyrazy podziękowania na ręce dowódców jednostek wojskowych uświetniających uroczystości na Błoniach, nie zapominając o współorganizatorach Zjazdu. Drugi dzień rozpoczęliśmy w doniosłej atmosferze patriotyczno religijnej Mszą Świętą celebrowaną przez ks. infułata Tadeusza Nowickiego w Kolegiacie Grudziądzkiej z udziałem pocztów sztandarowych i kompanii honorowej Wojska Polskiego.
Zgromadzeni licznie uczestnicy Zjazdu gorąco zanosili modły o rychłą beatyfikację naszego Ojca Świętego Jana Pawła II. Panowie oficerowie – ppłk Antoni Ławrynowicz, mjr Zbigniew Makowiecki, mjr Władysław Janiszewski i inni wnosili intencje za poległych i zamordowanych kawalerzystów, za zmarłych, którzy nie doczekali XVII Zjazdu oraz za obecnych na Zjeździe Kolegów oraz za tych, którzy ze względów zdrowotnych nie mogli w tym roku przyjechać do Grudziądza.
Po Mszy Świętej delegacja kawalerzystów złożyła wieńce pod pomnikiem Żołnierza Polskiego na Rynku. Następnie udaliśmy się na Plac Niepodległości, gdzie został odsłonięty Pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego w bardzo interesującej formie artystycznej.
Złożyliśmy tam należny hołd Narodowemu Bohaterowi i Zwycięzcy w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. W muzeum Grudziądzkim uczestniczyliśmy w otwarciu wystawy- Semper Fidelis Patriae oraz, zwiedziliśmy stałą ekspozycję ekspozycję, uzupełnioną zbiorami z kolekcji pana mgr Lesława Kukawskiego.
Na dziedzińcu dawnego Pałacu Opatek wysłuchaliśmy koncertu Capelli Zamku Rydzyńskiego, w którego programie były marsze, zawołania wojskowe, marsze, pieśni oraz muzyka myśliwych po mistrzowsku wykonana przez muzyków na oryginalnych instrumentach ze słowem wprowadzającym. W czasie obiadu podziękowania dla organizatorów Zjazdu, a szczególnie dla pani mgr Karoli Skowrońskiej z nadzieją spotkania za rok na kolejnym Zjeździe.
Posiedzenie Rady Fundacji na Rzecz Tradycji Jazdy Polskiej oficjalnie zakończyło Zjazd Kawalerzystów.

Włodzimierz Majdewicz

„ Jaworczyk ” Jan Tomaszewski


Na kresach w ziemi mohylewskiej w majątku noszącym wdzięczną nazwę „Marysieńka” położonym niedaleko Żołbina zamieszkiwał i gospodarował pan Józef Bończa -Tomaszewski z żoną Antoniną z Sadowskich. Była to stara ziemiańska rodzina o tradycjach patriotycznych.
W roku 1903 w dniu 7 stycznia urodził im się syn, któremu dano imię Jan. Chłopca wychowywano w tradycji walk o niepodległość Polski w pamięci dziadka Kazimierza Bończy –Tomaszewskiego Uczestnika powstania Styczniowego zesłanego na Syberię.
Janek Tomaszewski uczęszczał do gimnazjum Kazimierza Kulwiecia przy placu Trzech Krzyży w Warszawie. Był aktywnym członkiem Związku Harcerstwa Polskiego. W atmosferze narastającego napięcia, jaki wywoływał rozwój wypadków na froncie i groza ogarniającej połacie kraju nawały bolszewickiej dorośli i młodzież w odpowiedzi na apele władz zgłaszali się ochotniczo do szeregów obrońców Ojczyzny. W lipcu 1920 roku siedemnastoletni uczeń siódmej klasy gimnazjalnej Jan Tomaszewski stanął jako ochotnik w długiej kolejce przed komisją poborową w Lublinie. Został przyjęty w szeregi Wojska Polskiego i otrzymał przydział do formującej się w tym rejonie Brygady Jazdy Ochotniczej majora Feliksa Jaworskiego, który ze swym sztabem przybył do Lublina w dniu 13 lipca. Przydzielono go do szwadronu dowodzonego przez por. Ciemochowskiego.
W tamtych dniach o Jeździe Ochotniczej majora Feliksa Jaworskiego często pisano na łamach dzienników, centralnych i lokalnych. Kilka zdań zaczerpniętych z tamtych gazet trafnie oddaje charakter tamtej ochotniczej formacji. „Po nader krótkim jak na konnicę, bo zaledwie miesięcznym okresie ćwiczeń i organizacji, na pierwszy rozkaz Naczelnego Dowództwa jazda majora Jaworskiego podjęła wyznaczone jej zadanie bojowe i wypełniłe je chlubnie „. „ Większość oddziału stanowili ochotnicy, dla których właściwemi ćwiczeniami były dopiero pierwsze walki z wrogiem.”
„Zapał i męstwo młodych ochotników, dopełnione przez doświadczenie bojowe hartowanych w boju starych Jaworczyków ,wspierane były w czasie całej kampanii przez wzniosły przykład samozaparcia, nieustraszonej odwagi i wytrawnego kierownictwa ze strony niemal wszystkich dowódców.”
Tak pisał dzieląc się obserwacjami dokonanymi z wysokości żołnierskiego siodła Franciszek Głowiński korespondent wojenny „Rzeczypospolitej” i „Ziemi Lubelskiej”, jednocześnie, ułan, ochotnik. Obszerne fragmenty tych relacji zacytował w swej opowieści o tamtych bojach jeden z ich uczestników rtm. Wiktor Dzierżykraj Stokalski.
Jan Tomaszewski szybko sprawdził się w polu jako żołnierz i kawalerzysta, już w końcu sierpnia tego roku dzielny siedemnastolatek otrzymał awans na kaprala. Gdy Jazda majora Feliksa Jaworskiego operowała na ziemi siedleckiej kpr. Jan Tomaszewski wyróżniał się wielokrotnie, co w boju pod Lipieniami przypłacił poważną raną nogi i kontuzją.
Dowódca jego szwadronu por. Ciemochowski poległ w jednej z faz zwycięskiej bitwy pod Skrzeszewem i Frankopolem, gdy w ataku na Skrzeszew prowadził swoich młodych ułanów.
Kapral Jan Tomaszewski po wyleczeniu rany powrócił w szeregi, do 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Pułk ten z ochotniczych kawalerzystów majora Feliksa Jaworskiego utworzono 30 września 1920 roku. Uczestniczył w dalszych walkach frontowych na szlaku bojowym 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Gdy ustały działania wojenne a armia wraz z całym krajem przechodziła na stopę pokojową, w kwietniu 1921 roku Jan Tomaszewski musiał pożegnać się z pułkiem, przyjaciółmi i swoim koniem. Podzielił los wielu młodych ochotników. Jako uczeń wraz z innymi znajdującymi się w podobnej sytuacji ochotnikami został bezterminowo zwolniony z wojska by uzupełnić wykształcenie. Przełożeni słusznie uznali, że w czasie pokoju nauka dla młodych ludzi jest podstawowym obowiązkiem.
Osiemnastoletni kapral 19 Pułku Ułanów Wołyńskich Jan Tomaszewski odchodził z czynnej służby w pełni żołnierskiej chwały. Ten młodziutki ułan ochotnik musiał odznaczyć się szczególnym męstwem.
Uzyskał bowiem najwyższe odznaczenie jakie polski żołnierz może otrzymać na polu walki i o jakim śniło wielu jego młodych i starszych kolegów. Na jego ułańskim mundurze oprócz odznaki za ranę, lśnił Krzyż Orderu Virtuti Militari V – klasy, nadany mu za bohaterską postawę na froncie. Odznaczono go również Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918-1921. Przyszły lata pokoju w 1922 roku Jan Tomaszewski otrzymał świadectwo dojrzałości i podjął studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. Po ukończeniu ośmiu semestrów i uzyskaniu absolutorium przeniósł się na Wydział Górniczy do Akademii Górniczej w Krakowie, który ukończył z tytułem inżyniera. Przeprowadził się wtedy do się do Chorzowa podjął prace jako inżynier w kopalni „Wujek”, zamieszkał na ulicy Księdza Skargi pod numerem 22. W roku 1926 został formalnie przeniesiony do rezerwy. W roku 1926 powołano go na ćwiczenia rezerwy, które odbył w Warszawie w 1 Pułku Szwoleżerów.
Ponownie powołano go latem w roku 1931. Odbył wtedy skrócony kurs podchorążych w Baonie Podchorążych Piechoty Nr.2 w Biedrusku. Było to ostateczne rozstanie z kawalerią. Jan Tomaszewski ukończył kurs z wynikiem dobrym i tytułem plut. pchor. piechoty. W ten sposób dzielny kawalerzysta stał się piechurem. W teczce personalnej Jana Tomaszewskiego po kursie podchorążych pozostała następująca opinia przełożonych:
„ Fizycznie słabo zbudowany – dość wytrzymały, ruchliwy, prezencja i postawa b. dobra ,inteligencja b. duża. Towarzysko obyty. Charakter spokojny i zrównoważony. Bardzo nerwowy. Umysł bystry. Ogólnie bardzo zdolny. Energiczny. Dyscyplinowany, karny, obowiązkowy i chętny. Stosunek do przełożonych bez zarzutu .Jako żołnierz o wybitnych zaletach bojowych i służbowych.
... Zdolności dowodzenia, orientacja i decyzja – dobre. Rozkazy dobrze opanowane. Wystąpienia przed frontem pewne i dość energiczne. Wiadomości wojskowe opanował dobrze .Na oficera rezerwy nadaje się w zupełności. Nadaje się na stanowisko dowódcy plutonu. Ogólna ocena: Bardzo dobry”.
Po kursie podchorążych Jan Tomaszewski mianowany został ppor. rezerwy piechoty ze starszeństwem od 1.09.31 z przydziałem do 71 Pułku Piechoty w Zambrowie. W latach 1933 i 1935 odbył kolejne ćwiczenia. Przełożeni oceniali go bardzo wysoko, wyrażając przekonanie, że będzie dobrym dowódca kompanii w polu, podkreślali, że lubił rygor wojskowy i potrafił pozyskać serca podwładnych. W roku 1937 odkomenderowany do Warszawy został na kurs przeciwgazowy w Szkole Gazowej, który ukończył z wynikiem bardzo dobrym. W dniu 13.03.1939 roku awansował na porucznika rezerwy.
W ostatnich dniach sierpnia 1939 por. Jan Tomaszewski został zmobilizowany prawdopodobnie do 78 Pułku Piechoty stacjonującego w Baranowiczach, wchodzącego w skład 20 Dywizji Piechoty. Pułk ten wraz z całą dywizją włączony został do Armii „Modlin”. 78 Pułk Piechoty 1 września 1939 roku rozpoczął zacięte walki obronne z Niemcami pod Mławą na odcinku Uniszki Zawadzkie – Lewiczyn nad rzeczką Mławką.
Por. Jan Tomaszewski uczestniczył w działaniach wojennych. Nie wiemy gdzie i kiedy dostał się do niewoli sowieckiej . Dwa listy wysłane przez niego z Kozielska dotarły późną wiosną 1940 roku do rodziny, był kawalerem, więc jeden list wysłał do matki a drugi adresował do siostry. Były to ostatnie sygnały.
Po wojnie siostra szukała go przez Biuro Informacji i Poszukiwań PCK oraz przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż w Genewie skąd dopiero w 3.05.1963 otrzymała odpowiedź negatywną. Po latach okazało się, że w rzeczywistości por. Jan Tomaszewski znajdował się liście jeńców wojennych przekazanej przez NKWD ZSRR do dyspozycji NKWD w Smoleńsku (pismo nr.059/7 z maja 1940 r.poz.77. Teczka personalna nr.3665).
Z Kozielska wywieziono go prawdopodobnie transportem XIX w dniu 10 maja 1940 lub następnym XX w dniu 11 maja 1940 roku. Tam nastąpił kres jego żołnierskiej drogi. Ułan ,ochotnik „Jaworczyk” kawaler Krzyża Orderu Virtuti Militari por. Jan Tomaszewski spoczywa w Katyńskim lesie.

Literatura:
Pro Memoria. Wojskowy Przegląd Historyczny 4(142) Październik-Grudzień. Warszawa 1992
Wiktor Dzierżykraj Stokalski Dzieje jednej partyzantki z lat 1917-1920 Lwów 1927 Nakładem autora.

Z ŻYCIA RODZINY


W trakcie spotkania naszego Zarządu Stowarzyszenia, które odbyło się w dniu 10 lutego 2005. padł wniosek o przyznanie tytułu HONOROWEGO CZŁONKA STOWARZYSZENIA dwóm ostatnim żyjącym kawalerzystom noszącym barwy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich.
Wniosek ten przyjęto jednogłośnie. Został on zgodnie z przyjętymi ustaleniami zrealizowany w pierwszych miesiącach roku. W niedługim czasie opracowano treść i formę graficzną specjalnego honorowego dyplomu. W dniu 10 marca 2005 roku przed południem delegacja Zarządu Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich w osobach pani Prezes Hanny Ireny Różyckiej i pana Włodzimierza Majdewicza złożyła wizytę Państwu Zofii i Leonowi Macherowskim w ich warszawskim mieszkaniu. Tam dokonano uroczystego wręczenia tego honorowego wyróżnienia panu por. Leonowi Macherowskiemu.

Okazją do wręczenie kolejnego dyplomu honorowego była wizyta w Warszawie mieszkającego na stałe w Londynie pana rtm. Tadeusza Bączkowskiego.

Odbyło się to podczas uroczystego, wielkanocnego spotkania przy „ułańskim jajeczku” w noszącej imię 19 Pułku Ułanów Wołyńskich Szkole Podstawowej Nr.204 w Warszawie – Radości.
Zarząd Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich
serdecznie gratuluje wyróżnionym i życzy im zdrowia i wszelkiej pomyślności w życiu osobistym
licząc na dalszą miłą i owocną współpracę.

Powołane w dniu 8 października 1994
STOWARZYSZENIE RODZINA 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH
prowadzi działalność statutową której celem jest konsolidacja
środowiska oficerów, podoficerów i ułanów 19 Pułku Ułanów, ich rodzin i sympatyków Pułku.
Adres i telefon kontaktowy:
HANNA OFRECHT
kontakt e-mail: office@ulan-wolynski.org.pl
ul.Suchodolska 24 m 19
04-0 16 Warszawa
tel.022-813 66 45
powrót na stronę główną