Strona Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich




Hanna Zawistowska -Nowińska
MOJE WSPOMNIENIA

Urodziłam się 22 października 1922 roku w Warszawie, ale całe dzieciństwo spędziłam z rodzicami w Ostrogu nad Horyniem, pięknym grodzie książąt Ostrogskich. Tu mój ojciec podpułkownik Dezyderiusz Zawistowski był dowódcą 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Ja z bratem Jurkiem uczęszczałam do szkoły podstawowej ,a następnie do Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Konopnickiej.
Wybuch wojny zastał nas we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie zamieszkaliśmy tuż przed wybuchem wojny. Znajomi i krewni ,uciekający przed Niemcami tłumnie zapełnili nasz dom. Mężczyżni szykowali się do walki. Napad Sowietów na Polskę zaskoczył wszystkich. Żołdacy w strzępiastych szynelach w parcianych pasach, z karabinami na sznurkach rozeszli się jak szarańcza po całym mieście. Plądrowali domy szukając kwater i zabierając co im wpadło w ręce. Ojciec poległ 20 września 1939 z rąk radzieckich.
W obawie przed wywózką grożącą rodzinom wojskowych w głąb „raju”, z matką Leonardą Zawistowską z domu May skorzystałyśmy z chwilowego otwarcia granicy na Bugu, opuściłyśmy dom i przeszłyśmy pod okupację niemiecką. Tak skończyło się moje dzieciństwo. Pamiętam mama przechodziła ostatnia po tym drewnianym moście . Kroczyła wyprostowana postukiwała laską którą zostawił u moich rodziców w 1924 roku Marszałek Józef Piłsudski. Było to 11 listopada, okupanci bali się rozruchów i szybko zamknęli granicę. Po drugiej stronie granicy czekali już na nas mój brat i wuj -Ładysław May brat mamy. Zabrali nas do Warszawy do babci Ludwiki May z domu Kosińskiej na Stare Miasto 18.Warszawa była zniszczona. W domu babci nie było szyb. Okna zabiliśmy dyktą i tylko małe otworki porobiliśmy ze szkieł, wyjętych z obrazków.
Zdałam maturę na tajnych kompletach w Prywatnym Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym J.Popielewskiej i J.Roszkowskiej w Warszawie. W 1942 roku.Uczęszczałam jednocześnie do Liceum Handlowego , by mieć oficjalne dokumenty uczniowskie. Po maturze wstąpiłam do Warszawskiej Szkoły Pielęgniarek przy ulicyKoszykowej. Pod okiem srogiej pani Lankajtes i Szczepkowskiej zaliczyłam dwie teorie i praktyki szpitalne. Wspaniałe były wykłady dr Zahorskiego dr Hornunga. Podczas praktyki miałam okazję poznać chirurgów i internistów z panem prof. Witoldem Orłowskim na czele. Po roku stwierdziłam, że nauczyłam się tyle że w razie potrzeby wojennej, dam sobie radę.
Postanowiłam studiować medycynę .Zdałam egzamin wstępny, fizyki pytał mnie prof. Kapuściński a prof. Jan Zaorski przeprowadził ze mną poważną rozmowę i polecił donieść świadectwo maturalne. To świadectwo maturalne ,to był bilet wizytowy przełożonej, na którym napisała ,że mogę uczęszczać do Szkoły sanitarnej J. Zaorskiego.
W mojej grupie wszyscy uczyli się z zapałem Każdy starał się zdać anatomię na piątkę , by w pierwszej kolejności dostać się na zajęcia w prosektorium .Pamiętam jak profesor Loth wrócił z Pawiaka.

strona 2

Usiadł zgarbiony na stołku i powiedział „...pozycja bardzo nie wygodna ,Włochy odpadły porty zostały...”.Często ,podczas wykładów ,stojąc na dwóch stołkach rysował kolorową kredą na tablicy przebieg mięśni, naczyń i nerwów, a dla lepszego upamiętnienia wplatał wesołe anegdotki. Prof. Różycki z Poznania prowadził równoległą grupę. Pilni studenci uczęszczali na wykłady obu profesorów ,by więcej się nauczyć. Zajęcia z chemii były prowadzone w bardzo trudnych warunkach ,stare urządzenia kanalizacyjne nie wytrzymywały nadmiaru odczynników ,które wlewaliśmy beztrosko do zlewów , zamiast do przygotowanych w tym celu pojemników. W rezultacie często dochodziło do awarii ,pęknięcia rur i zalania pomieszczeń o piętro niżej. A tam pod nami mieszkali Niemcy ,żołnierze wermachtu. Obecność żołnierzy na naszym piętrze zawsze była niepokojąca ale pedel uspakajał ,że żołnierze idą tylko na strych po siano.
Pedel był naszym stróżem i przyjacielem .Przeżywał nasze smutki i niepokoje. Częstował „bulionem”/kostka Maggi/ na wzmocnienie. Gdy denerwowaliśmy się przed egzaminem ,a on nas pocieszał: „kto nie rezygnuje, ten nie wygrywa” Egzamin u prof. Czubalskiego ,to była oficjalna wizyta i obowiązywał strój wizytowy. To nic że wojna. Na ulicach pojawiły się listy osób pomordowanych wśród których odnajdywaliśmy nazwiska osób nam bliskich i naszych kolegów.
Trzeba było coraz więcej się uczyć i biegać do prosektorium ,do Szpitala Ujazdowskiego.W wolnych chwilach chodziliśmy do ogrodu botanicznego ,a czasem Józio Fatyga przygrywał na flecie. Opiekunem naszej grupy była bardzo ostra dr Anna Szukiewicz. Pieczę nad prosektorium i nad nami sprawował pan Michał. Opowiadał , że przed wojną był obecny przy balsamowaniu Józefa Piłsudskiego. Każdy z nas, uzbrojony w skierowanie od jakiegoś specjalisty, przemykał się przez warty na teren szpitala do prosektorium . Kiedyś Michał dał znać, że Niemcy idą na kontrolę, szybko zwinęliśmy preparaty, włożyliśmy do skrzyń z formaliną i do windy. Pan Michał wepchnął nas tez do tej samej windy i kazał siedzieć w piwnicy aż nas nie zawoła. Siedzieliśmy chyba z godzinę lub więcej, a nad nami Niemcy głośno stukali butami i wykrzykiwali. Hałas był okropny. Jak myszki wystraszeni czekaliśmy jak to się skończy. Skończyło się na strachu. Michał kazał pojedynczo opuszczać pomieszczenie.
W dniu wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku zgłosiłam się do Dowództwa zgrupowania „Róg” AK Batalion „Bończa” 101 Kompanii które mieściło się w kamiennicy książąt Mazowieckich na rogu Rynku Starego Miasta i Wąskiego Dunaju. Zaprzysiągł mnie porucznik „Rawicz”( Józef Dąbrowski). Przydzielono mnie do kolumny sanitarnej. Lekarzem zgrupowania był dr „Rola”, a szefem służby sanitarnej na Stare Miasto był dr Tarnowski „Tarło”. Lecznicą na rogu Rynku Starego Miasta i Krzywego Koła kierowała prof. Radlińska.
Po zabiegach operacyjnych, rannych przenoszono do prowizorycznie urządzonych sal chorych w kamiennicy książąt Mazowieckich na pierwszym piętrze. Pracowałam tam jako pielęgniarka z sanitariuszką „Baską” i z Wandą Radlińską, studentką medycyny, a córką pani profesor. Przyniesiono do nas pacjenta zoperowanego w lecznicy. Sprawa była tragiczna. Powstaniec ten przedarł się z Woli na stare Miasto w przebraniu wermachtowca. A młody powstaniec biorąc go za Niemca wystrzelił i ranił go ciężko w staw łokciowy. Biedny Bolek miał szczęście ,że stało się to w pierwszych dniach powstania i trafił w złote ręce pani profesor Radlińskiej. Ręka została uratowana. Przez całe powstanie pacjent nosił rękę na wyciągu, nazywaliśmy go Bolek lotnik.

strona 3

Przyniesiono nam rannego z ulicy Świętojańskiej, wpadł za nim por. „Rawicz” bardzo zdenerwowany,”...siostro proszę się nim specjalnie opiekować, to syn naszego dowódcy...”.Ja się wszystkimi jak tylko mogłam troskliwie opiekowałam. Na szczęście usłyszał to ojciec Czesław „Lubicz” Zaleski, „...ja wiem, że to jest Tomek jest w dobrych rękach...”.
Kiedyś po 36 godzinnym dyżurze , bardzo zmęczona i głodna chciałam pójść do swojego domu, po przeciwnej stronie Rynku Starego Miasta ale zatrzymał mnie por. „Rawicz” i zaczął częstować chlebem, rybkami w puszce i wódką. Nie chciałam pić. Harcerz nie pije i nie pali. Siostro rozkaz! W służbie sanitarnej nie obowiązuje ślepe posłuszeństwo, a pielęgniarka musi być przytomna i gotowa do nowych wezwań. Nic nie pomogło, wlał we mnie szklankę, a ja już nie czekając, uciekłam za bramę. Poważnie zakręciło mi się w głowie. Bałam się, że mnie ktoś zobaczy. Chyłkiem pod murami dotarłam do domu i powiedziałam mamie że muszę się przespać.
Działania wojenne nasilały się z każdym dniem. Na skutek silnych wstrząsów posypały się stare mury i powypadały szyby. Poraniły pacjentów i personel. Lokal okazał się niebezpieczny. Trzeba było przenieść chorych i cały nasz szpital na ulicę Freta, do magazynów przylegających do klasztoru oo Dominikanów. W pośpiechu przeniosłyśmy naszych chłopców i sprzęty. Chorzy w miarę swoich możliwości pomagali nam przenosić rzeczy i rozkładać łóżka. Zdawało się że już prawie wszystko zrobione, jeszcze tylko ułożyć leki. Nasi ranni odpoczywali po trudach przeprowadzki. Aż tu nagle huk, kurz. Ranni zerwali się z łóżek i wyskakiwali przez okna. Na szczęście parter był stosunkowo niski. Nawet ranni z nogami w gipsie poradzili sobie. Ja z Tomkiem „Lubiczem” stałam pod piecem koło szafki z lekami. Wszyscy ranni zaśmiewali się do rozpuku, patrząc na nas zasypanych czarna sadzą z pieca., tylko białka oczu nam błyszczały, nie było śladu białego fartucha.
Miejsce na szpital znowu okazało się niefortunne, trzeba było przenieść rannych do piwnic. Najpierw należało je opróżnić z różnych towarów tam zgromadzonych . W tych piwnicach, obok klasztoru chłopcy przebywali już do końca powstania na Starówce. Znowu zostaliśmy częściowo przysypani, odcięci od dowództwa i od zaopatrzenia, głodni, w dusznym, ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu. czuliśmy się fatalnie. Brakowało wody i jedzenia. Mieliśmy tylko tabletki cebionu, jedną faskę marmolady z buraków i jedną faskę miodu sztucznego z melasy. Czuliśmy niesmak w ustach. Rany chorych przestały się goić, zaczęły sączyć i ropieć.
Postanowiłyśmy obie z „Baśką” udać się w poszukiwaniu jedzenia dla naszych chorych. Zabrałyśmy ze sobą dwa wiaderka. „Na nos” trafiłyśmy do jakiejś kuchni na ulicy Świętojerskiej. Była to siedziba „Czwartaków” Armii Ludowej. Nie wiedziałyśmy że takie zgrupowanie istnieje. Kapitan bardzo uprzejmie zgodził się dać nam dwa wiadra wspaniale pachnącego krupniku, ale właśnie w tym momencie wpadły łączniczki i ze złością czyniły mu wymówki, że obcym rozdaje jedzenie. Wrzask uczyniły niesamowity! Kapitan mrugnął do nas, dał nam duże pudło papierosów, dwa wiadra wina i obiecał, że za dwie godziny będzie miał krupnik specjalnie dla nas. Dumnie przyniosłyśmy tą zdobycz. A chłopcy w niedługim czasie zaczęli się wygłupiać i śmiać radośnie ale żaden z nich nie był w stanie podnieść się z posłania. Byłyśmy przerażone: oni są pijani i tacy słabi ! Na szczęście kapitan dotrzymał obietnicy i po wspaniałym krupniku, chłopcy odzyskali formę.

strona 4

Po strasznej tragedii na ulicy Kilińskiego, kiedy to wybuch czołgu pułapki, pozabijał i poranił setki ludzi, wszystkie punkty sanitarne miały pełne ręce pracy, brakowało łóżek. A na ulicy leżeli umarli, poszarpani, szczątki ludzkie wisiały na murach i balkonach, wszędzie pełno krwi. Ulice Kilińskiego i Długa zapełniły się mogiłami.

16 sierpnia przeniesiono mnie na izbę przyjęć do głównego szpitala na Starówce przy ulicy Długiej 7.Tu już pracowałam do upadku powstania. Nie zapomnę ciężko poparzonych siedmiu osób, od bomby burząco - zapalającej. Skora czarna na nich kruszyła się i zwijała płatami. Nie mogli leżeć ani stać ,przybierali pozycję „kociego grzbietu”. Nie umieliśmy im pomóc .Umierali w straszliwych mękach. Przyniesiono na drzwiach zamiast noszy mężczyznę z wielkim odłamkiem tkwiącym w pośladku. Na szczęście żelazo nie wbiło się głęboko , tylko na zewnątrz wyglądało przerażająco. Po usunięciu odłamka i założeniu szwów, pacjent szczęśliwy, że może poruszać nogami, pokuśtykał a kolegami do swojego oddziału.
Przyprowadzono do nas chłopca, który podobno stracił oczy podczas bombardowania .Kilka dni leżał gdzieś w piwnicy, zabandażowany. Po zdjęciu brudnych, zaropiałych opatrunków , oczyszczeniu oczodołów z larw i usunięciu kilku odłamków ,które tkwiły w skórze powiek pacjent nagle upadł na kolana i dziękował za cudowne uzdrowienie, bo był przekonany że już nigdy nie zobaczy tego świata.
Chłopcy produkujący butelki zapalające - broń przeciwczołgową - byli naszymi codziennymi gośćmi , mieli ręce poranione i poparzone ,owinięte w brudne szmaty , rany nie chciały się goić. Lekarz kilka razy był wzywany do kobiet rodzących. Żal mi było tych młodych matek i ich dzieci. Nasi dowódcy z różnych ugrupowań wpadali czasem na izbę przyjęć by zmienić opatrunek lub założyć nowy. Zawsze z uśmiechem i optymizmem.
Podczas bombardowania na ulicy Długiej podmuch był tak silny, że worki z okna powyrywał jak piórka , a szafki i leki posypały się w różne strony. Lekarze i magister farmacji wsunęli się pod stół, a ja młoda dziewczyna bez poczucia lęku i wyobrażni, widziałam w tej sytuacji groteskę i zaczęłam się śmiać. Dopiero doktor wrzasnął: „lotnik kryj się, jeśli głupia nie chcesz stracić głowy”. Chłopcy od „Roga”- mjr Stanisław Błaszczak bardzo żałowali że nie jestem z nimi na Freta . Czasami ich odwiedzałam. Sprawdzałam, jak się goją ich rany. Nie zapomnę, jak kiedyś „Ziutek” od „Parasola” recytował im swoje wiersze „...Czekamy na ciebie czerwona zarazo ,byś wybawiła nas od czarnej śmierci...”.
Kończył się sierpień , zaczęto mówić , że chłopcy przejdą kanałami do Śródmieścia .Pytano i mnie ,czy zechce z nimi opuścić Starówkę. Ale co będzie z rannymi ? Postanowiłam zostać. Ksiądz Kaniowski , mój katecheta gimnazjalny, kilkakrotnie przechodził kanałami z pałacu Biskupiego przy ulicy Książęcej na Stare Miasto. Ale ja mam klaustrofobię i bałam się że nie pomogę chłopcom tylko narobię kłopotu w kanałach. Postanowiłam zabrać moja mamę do pomocy, dostałam przepustkę i pobiegłam na Rynek starego Miasta 18.Mama właśnie pomagała gasić nasz dom .Położyłam się na chwilę w piwnicy, by nieco odpocząć i zasnęłam .Obudziła mnie mama i kolega który miał wartę na rogu Krzywego Koła . Niemcy weszli na Rynek i obstawiają wszystkie domy. Nie dostaniemy się do szpitala .
Zdejmujemy opaski i palimy legitymacje .Niemcy rewidują nas , grabią co się da, wyprowadzają z domów , a inni żołnierze niemieccy wnoszą do domów kanistry z benzyną.

strona 5

Ustawiają nas w kolumny, prowadza na Plac Zamkowy, na ulicę Bednarską, a potem przez całą Warszawę tłumnie poganiani idziemy w nieznane .Co z nami będzie ? Od czasu do czasu własowcy wyskakują z boku i wyciągają młode kobiety .Mama ze strachu zarzuciła mi kocyk na głowę. Obie z matkę prowadziłyśmy babcie pod rękę. w pewnym momencie podskoczył do babci jakiś wojak skośnooki i chciał jej zdjąć obrączki z palca. Niemcy podczas rewizji nie zdążyli ich zabrać, a myśmy w tym zamieszaniu nie dopilnowały , żeby je schować. Byłyśmy bardzo zdenerwowane , gdy podbiegł ten typ , jednocześnie wrzasnęłyśmy „won”! Widocznie nie spodziewał się takiej reakcji, bo zostawił nas w spokoju.
Po miesięcznym siedzeniu w piwnicach na głodowej diecie , ludzie byli słabi i z trudem dżwigali swoje tobołki, które w takim marszu były ponad ich siły. Wielu porzucało je po drodze. Biedne matki niosły swe dzieci. Po drodze spotkałam koleżankę ze szpitala .Pocieszała mnie żebym się nie martwiła , że nie wróciłam do szpitala , bo i tak już nic bym nie mogła pomóc naszym rannym. Z wielkim trudem dotarliśmy do dworca zachodniego. Załadowali nas do wagonów i zawieżli do przejściowego obozu w Pruszkowie.
Podzielono nas na trzy grupy wiekowe. Postanowiłam dostać się do baraku dla starców, bo ich do Niemiec nie wywiozą. Odszukałam babcię i starego wujka. Babcia przytomnie zaczepiła jakąś panią w białym fartuchu i zapytała czy zna dr Józefa Maya z Warszawy. Bo to był jej syn. Powinien być na letnisku w Komorowie. Okazało się, że wuj dał jej długą listę rodziny i znajomych. Jeszcze tego dnia babcia Ludwika May i wuj Jan May opuścili obóz. Mnie z mamą przeniosła ta pani do baraku dla ciężko chorych, aby uchronić przed wysłaniem do Rzeszy. Na brudnych zaropiałych matach leżeli ciężko ranni. Raz dziennie przyjeżdżał beczkowóz z zupą. Trzeba było dopchać się z menażką, by zdobyć upragniony posiłek. Po wodę, trzeba było stać w długiej kolejce i mieć mocne łokcie. O myciu można było tylko marzyć. Ubikacji nie było, tylko niebezpieczne, cuchnące, zupełnie odsłonięte latryny. Widziałam jak Niemcy prowadzili tłum księży zakonników i zakonnic z różnych zgromadzeń na wywózkę.
Po kilku dniach udało się nam opuścić obóz na zawsze. Szczęśliwie dojechałyśmy do wujostwa w Komorowie. Zamieszkałyśmy z babcią w domku letniskowym. Ja pracowałam w szpitalu dla warszawiaków, który zorganizowali lekarze warszawscy, wujka koledzy. Niestety długo to nie trwało, Niemcy zaczęli poszukiwać powstańców, nie mogliśmy narażać gospodarzy.
Dostałam polecenie, by zawieżć sieroty i dzieci zagubione w powstaniu do Częstochowy i Krakowa. Z całym transportem szczęśliwie do tarliśmy do Częstochowy. Siostry zakonne już czekały na nas i zaopiekowały się dziećmi. Pierwszy raz w życiu byłam na Jasnej Górze. Z następna grupą dzieci udałyśmy się do sióstr zakonnych w Krakowie. Zamieszkałam w krewnych na Słomnikach pod Krakowem. Pracowałam społecznie w RGO, prowadziłam listy poszukiwań rodzin przez Czerwony Krzyż, pomogłam założyć szpitalik dla chorych i rannych warszawiaków i pełniłam tam dyżury.
Po wejściu wojsk sowieckich, pojechałam do Krakowa. W szpitalu przyjął mnie prof. Józef Kostrzewski i zatrudnił na oddziale grużliczym, który mieścił się w willi prof. Szafera przy ulicy Lubicz. Siostra oddziałowa przydzieliła mi duży pusty pokój z zepsutym piecem. Piec nie grzał ale dymił potwornie. Zapowiedziała też że nie dostanę posiłków szpitalnych, bo jeszcze nie jestem na liście.

strona 6

Kupiłam płatki owsiane, grysik i suszone jarzyny, dostałam maszynkę elektryczną i tak sobie gotowałam. A tu ciężko chorzy z grużlicą prosówkową , jamistą, z krwotokami. Dopiero jeden z lekarzy zwrócił uwagę, że troska o personel i jego kondycję jest rzeczą bardzo ważną.
Wkrótce zniszczone baraki na ul. Kopernika 17 wyremontowano i tam nas przeniesiono. Mieliśmy teraz oddział zakażny. W baraku męskim przybywało chorych z Armii Ludowej WP, a w moim baraku żeńskim kobiety zwożono z obozu w Oświęcimiu. Były to bardzo ciężkie stany.
Gdy otwarto Uniwersytet Jagielloński, zapisałam się na drugi rok Wydziału Lekarskiego mimo, że miałam już wysłuchany w Warszawie ale nie zdążyłam zaliczyć wszystkich egzaminów. Wolałam pracować i spokojnie zdawać egzaminy nie chodząc na wykłady. Parę razy pojawiłam się na uczelni, by zobaczyć jak wygląda profesor. Nasz rocznik był bardzo nietypowy, bo do Krakowa zjechali studenci ze Lwowa, Poznania, Warszawy, z Ludowego Wojska Polskiego ,z Armii Andersa i z obozów jenieckich. Byli też koledzy starsi którzy przed wojna zaczynali studia, niektórzy już pracowali i złożyli rodziny. Nasza grupka „Zaorszczaków” trzymała się razem.
Pożyczyłam sobie zestaw preparatów histologicznych i nocami w pracowni szpitalnej uczyłam się do egzaminu. Kilka razy przebiegło coś korytarzem , a nawet w łazience ,okazało się że to są szczury. Pacjenci z sąsiedniego baraku prześcigali się w polowaniu na te zwierzęta . Profesorowi żal było tych młodych ozdrowieńców i odwlekał ich powrót do jednostki, by nie poginęli pod Berlinem. Młodych wojaków energia roznosiła i robili różne figle. W maju obdarowali pielęgniarki pięknymi bukietami azalii z pobliskiego ogrodu botanicznego. Na nasze protesty tłumaczyli się ,że właśnie ogrodnik musiał te krzaki przyciąć i chętnie im ofiarował.
Egzamin z histologii zdałam dobrze ale prof. Akerman zwróciła uwagę, że mam gorączkę i powinnam się położyć. Wróciłam do siebie, zasnęłam i już mało pamiętam. Zachorowałam bardzo poważnie na dur brzuszny z wszystkimi możliwymi powikłaniami. Dr.Józwa, mój najbliższy lekarz opowiadał mi póżniej, że takiego przebiegu choroby jeszcze nie widział. Prof. Kostrzewski poradził mamie, by zmówiła za mnie mszę świętą. Jeden z pacjentów powiesił nad moim łóżkiem swój ryngraf z Matką Boską Ostrobramską .We mszy świętej w kościele oo Dominikanów licznie uczestniczyli pacjenci i ich koledzy z wojska, a kilku służyło do mszy. Modły pomogły i po trzech miesiącach wyszłam ze szpitala. Byłam bardzo osłabiona. Na szczęście mama miała już stałą pracę i mieszkanie nie musiałam już pracować.
W 1948 roku otrzymałam absolutorium .Odłożyłam egzaminy i podjęłam pracę w Sanatorium Przeciwgrużliczym w Rabsztynie. W pięknym otoczeniu , wśród wspaniałych ludzi doszłam do zdrowia psychicznie i fizycznie. Nauczyłam się tam bardzo dużo. Dr Aleksander Daniłowski „Dziadzia”, nadzwyczajny człowiek, wszechstronny, nie było dziedziny, która byłaby mu obca, a przy tym człowiek niezwykle skromny , opiekuńczy, o wielkim sercu. Profesor Groer przyjeżdżał do nas raz w tygodniu. Omawialiśmy z nim sprawy naszych chorych. Ale nie tylko. Każda taka konsultacja była ciekawa i pouczająca dla studenta. Raz w tygodniu przyjeżdżał do nas rentgenolog dr Pawalak i laryngolog dr Cyprian Szczurkowski z Krakowa.

strona 7

Dyrektor Stefan Bayer, były oficer, świetny administrator i gospodarz. Wszyscy ci panowie znali się na muzyce, niektórzy nawet ją uprawiali i przyjażnili się ze słynnym pianistą profesorem Drzewieckim.To też koncerty w sanatorium były na wysokim poziomie, niezapomniane.
Musiałam wrócić do Krakowa, zabrać się do nauki i zdać ostatnie egzaminy. Po dyplomie pracowałam w Klinice Zakażnej na oddziale dziecięcym. Wysłano mnie na kurs Heine -Medina do Warszawy, a następnie w styczniu 1951 roku dostałam nakaz pracy do Szpitala Zakażnego w Bytomiu. Miałam szczęście bo spotkałam w szpitalu grupę jak ja młodych, zapalonych lekarzy.Z Warszawy dostali nakaz pracy pp. Molscy, których poznałam jeszcze na kursie Haine-Medina w Warszawie. Konsultantem miejskim był doc.dr Tadeusz Nowak, on też dostał nakaz pracy z Krakowa do Bytomia i odwiedzał nasz oddział raz w tygodniu. Konsultantem wojewódzkim był prof. Chwalibogowski i przyjeżdżał do nas co miesiąc. Co tydzień jeżdziłam z naszą kierowniczką kuchni mlecznej do kliniki w Zabrzu. Obie uczyłyśmy się bardzo pilnie. Pan Profesor oprowadzał mnie po oddziałach na wizycie , a następnie w swoim gabinecie udzielał rad i wskazówek, dawał skrypty i podręczniki. Był nadzwyczaj życzliwy.
Po południu pracowałam jeszcze w przychodni rejonowej dla dorosłych. Bardzo mi pomogła doświadczona, taktowna pielęgniarka. Pacjenci na Śląsku byli zdyscyplinowani z szacunkiem odnosili się do lekarzy. Codziennie o godzinie 18, po ambulatorium spotykaliśmy się w kawiarni „Ludowej” i przy kawie lub herbacie dzieliliśmy się doświadczeniami. Radziliśmy się w trudniejszych sprawach. Doc. dr Nowak wspierał nas nie szczędząc swych rad. Tak pokrzepieni na duchu, biegliśmy na wizyty domowe do pacjentów.
Kiedyś w czasie mojego nocnego dyżuru, stanęły żelazne płuca. Nasz technik nie mógł sobie poradzić. Salowe na zmianę, przy pomocy ręcznej dżwigni starały się je uruchomić. Wezwałam na oddział mego męża inżyniera Jerzego Ńowińskiego ( szczęśliwie akurat tego dnia przyjechał z Krakowa aby mnie odwiedzić), który szybko naprawił silnik. Pacjent został uratowany.
Po wyjściu za mąż , postarałam się o zmianę nakazu pracy. Ministerstwo Zdrowia przekazało mnie do dyspozycji władz wojewódzkich w Krakowie, to znaczy do lecznictwa otwartego. Zatrudniono mnie w przychodni dziecięcej w Podgórzu, na obrzeżu Krakowa. Teren rozległy: Wola Duchacka ,Prokocim, Kozłówek ,Piaski Wielkie, a ja sama. Na szczęście przydzielono mi na wizyty domowe auto służbowe. Praktykę szpitalną w ramach specjalizacji odbywałam jako wolontariusz ,z kliniki dojeżdżałam pociągiem do przychodni. Miasto szybko się rozbudowywało. Powstały liczne bloki i osiedla, przedłużono linię tramwajową i autobusową.
Miałam wielką satysfakcję cieszyć się szczęściem moich pacjentów, którzy z biednych chałupek , ze strychów i piwnic przenosili się do nowych bloków. Na Kozłówku wybudowano dużą nowoczesną przychodnię. Już nie byłam sama. W Prokocimiu powstał piękny polsko-amerykański Instytut Pediatrii. Pracowałłam tam jako wolontariusz. Miałam też pod opieką dzieci w szkołach, przedszkolach, domach dziecka i w Poradni Zdrowia Psychicznego.
Po 25 latach zmieniłam dzielnicę, by pracować bliżej domu i dzieci, bo babci zabrakło już do pomocy. Nareszcie poznałam moją najpiękniejszą dzielnicę Krakowa - Zwierzyniec i mieszkających tu ludzi. Tu Przepracowałam 15 lat. Jestem już od 1993 roku na emeryturze, mam troje dzieci i trzech wnuków.

strona 8

Dziś już nie poznaję swoich pacjentów, bo dorośli, zmienili się mają już swoje dzieci, a nawet wnuki. To oni mnie poznają, miło z nimi porozmawiać i dowiedzieć się o ich losach.
Jako członek Klubu Powstańców Warszawy Armii Krajowej, zamieszkujących w Krakowie, uczestniczę w spotkaniach koleżeńskich. Przez kilka lat pracowałam z grupą kolegów nad ekspozycją fotogramów i eksponatów Powstania Warszawskiego 1944 dla Muzeum Armii Krajowej w Krakowie. Uczestniczę też w spotkaniach lekarzy i medyków Powstania Warszawskiego w Klubie Lekarza w Warszawie, którego celem jest opracowanie wspomnień, czy też historii i organizacji powstańczej służby zdrowia.
Sprostowania i uzupełnienia do tekstu pana Zbigiewa Piaseckiego „Byłem żołnierzem Powstania Warszawskiego „ oraz do wykazu uczestników powstania związanych z 19 Pułkiem Ułanów zamieszczonych w numerze 22 „Ułana Wołyńskiego”z sierpnia 2004 r. na podstawie listu pani Hanny Zawisowkiej z 14.10.2004 r.
1.ppłk Dezyderiusz Zawistowski służył w 19 Pułku Ułanów Wołyńskich od 1924 roku.
2.ppłk Dezyderiusz Zawistowski nie był jeńcem pod Kamionkę Strumiłową. Został zastrzelony przez sowieckich czołgistów 20 września 1939 roku.
3.Brat Hanny Zawistowskiej - Nowińskiej, syn podpułkownika Dezyderiusza Zawistowskiego używał pseudonim „Zerwicz”. Poległ 18 sierpnia 1944 roku.


Wyjaśnienie redakcji odnośnie pseudonimu Jerzego Zawistowskiego .
W nadesłanym maszynopisie wspomnienia pana Zbigniewa Piaseckiego przy nazwisku Jerzego Zawistowskiego, dopisano ręcznie pseudonim „Zerwicz”, taki sam jaki przytacza w swym liście pani Hanna Zawistowska. Zmiana pseudonimu nastąpiła przy redakcji numeru, w oparciu o dane zaczerpnięte z książki Kazimierza Leskiego „Życie niewłaściwie urozmaicone” ( PWN Warszawa 1989).W czasie Powstania Warszawskiego autor tej książki Kazimierz Leski kpt.”Brandl” był dowódcą I kompanii w batalionie „Miłosz”. W zamieszczonym tam załączniku nr.12, imiennym wykazie żołnierzy II plutonu I kompanii na str.537 oraz w indeksie osobowym na str.593 przy nazwisku Jerzego Zawistowskiego podano pseudonim „Rawicz”. Występowanie różnych pseudonimów może pochodzić z nieścisłości żródłowych, lub z częstej w warunkach konspiracji konieczności używania innych pseudonimów w różnym okresie czasu.


strona 9

Hanna Irena Różycka

Witraże na Chomiczówce – Pomnik Powstania Warszawskiego

W 60 Rocznicę Powstania Warszawskiego- 24 lipca 2004 roku w Kościele p.w. Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych na Chomiczówce przy ulicy Conrada 7 odbyła się podniosła uroczystość poświęcenie witraży upamiętniających Oddziały i Zgrupowania Armii Krajowej i Szarych Szeregów, które ofiarnie walczyły w Powstaniu Warszawskim 1944 roku.
1 sierpnia 1944 synowie i córki Warszawy z pokolenia Polaków wychowanych na wzorcach patryjotyzmu swych ojców i dziadów stanęli do nierównej, bohaterskiej walki z okupantem.
Przelewali swą krew, poświęcali swe życie w imię walki o niepodległość ojczyzny, o wyzwolenie spod jarzma niewoli i upodlenia narodu, ratowali honor Polaków.
Organizatorem patriotyczno-religijnej uroczystości był Oddział Stołeczny Polskiego Towarzystwa Turystyczno - Krajoznawczego oraz Komitet budowy Witraży Armii Krajowej w Warszawie . Z ramienia Zarządu Stołecznego PTTK obecny był prezes pan Tadeusz Martusewicz – inicjator tego przedsięwzięcia i współfundator oraz Przewodniczący Komisji Turystyki Pieszej Zarządu Głównego pan Włodzimierz Majdewicz , autor wielu projektów graficznych odznak medali okolicznościowych oraz tablic memoratywnych. Obaj Panowie od wielu lat są członkami Stowarzyszenia Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich.
Uroczystość zaszczycili swą obecnością Kanclerz Orderu Wojennego Virtuti Militari pan gen. Stanisław Nałęcz-Komornicki, uczestnik walk powstańczych, ppłk Eugeniusz Rybałko – adiutant Komendanta P.O.S.A.K.”Jerzyki”, pani ambasador Słowacji –współfundatorka. Przybyły poczty sztandarowe wielu Zgrupowań Armii Krajowej, organizacji społecznych i harcerzy, liczne delegacje weteranów oraz Gospodarze Dzielnicy Bielany- władze administracji miasta.
Uroczystą mszę świętą z homilią celebrował ks. bp. Marian Duś w asyście ks. prałata Jana Huryna – proboszcza miejscowej parafii i księży kapelanów wojskowych, po czym dokonano uroczystego aktu poświęcenia witraży, złożono wieńce i kwiaty pod tablicą dowódcy P.O.S.A.K.”Jerzyki” płk Jerzego Strzałkowskiego „ Jerzego”.
Witraże przedstawiające odznaki poszczególnych oddziałów i zgrupowań powstańczych o wysokich walorach artystycznych i bogatej symbolice są jeszcze jednym Pomnikiem Chwały i hołdem złożonym poległym i żyjącym bohaterom Powstania, którzy walczyli i ginęli na Ojczyznę.
W tym samym kościele po stronie prawej nawy znajduje się znajduje się kaplica poświęcona Polskiemu Towarzystwu Turystyczno- Krajoznawczemu. Są tu liczne granitowe i marmurowe tablice memoratywne, które upamiętniają wiele Oddziałów regionalnych PTTK oraz wielce zasłużone osoby, działające na rzecz upowszechnienia turystyki krajowej. Piękne barwne witraże i artystycznie odtworzone odznaki PTTK zdobywane na wycieczkach, zlotach i rajdach turystycznych związane są tematycznie z rocznicami wydarzeń historycznych. Można wśród nich podziwiać Odznakę Turystyczną „Szlakiem 19 Pułku Ułanów Wołyńskich” z granatowo –białym proporcem 19 pułku Ułanów Wołyńskich z Ostroga.

strona 10

Włodzimierz Majdewicz
Major EDWARD DANIŁŁO –GĄSIEWICZ
Edward Daniłło – Gąsiewicz urodził się w Warszawie 6 listopada 1898 roku. Był synem Feliksa i Józefy z domu Korycińskiej. Na chrzcie nadano mu imiona Edward Alfons. Uczęszczał do szkoły miejskiej w Warszawie, następnie po przeniesieniu się rodziny w głąb Rosji był uczniem gimnazjum w Penzie.
Wychowany był w atmosferze miłości do Ojczyzny i wszystkiego co polskie. W listopadzie 1914 jako szesnastolatek wstąpił do ochotniczo do Legionu Puławskiego. Brał czynny udział w walkach frontowych. W roku 1916 wcielony został do armii rosyjskiej , odbywał służbę w jednym z pułków kawalerii operującym wówczas na terenie Wołynia. Uczestniczył w bitwach pod Dubnem i pod Równem. W bitwie pod Łuckiem został poważnie ranny.
Za wielokrotnie okazaną odwagę na polu walki odznaczony został wysokimi rosyjskimi orderami Krzyżem i Medalem św. Jerzego.
W marcu 1917 roku porzucił rosyjskie szeregi i udał się do Kijowa gdzie formowała się w tym czasie polska dywizja. Otrzymał tam przydział do komendy konnych wywiadowców 3 Pułku strzelców który stacjonował w Połtawie. Uczestniczył w walkach na froncie galicyjskim.
Następnie służył w 3 Pułku Strzelców Konnych a potem w 3 Pułku Ułanów. W czasie walk I Korpusu Polskiego z którym przeszedł cały jego szlak bojowy został jeszcze dwukrotnie ranny.
W listopadzie 1918 roku jako ochotnik wstąpił do odtworzonego 3 Pułku Ułanów, z nim uczestniczył w walkach na Ukrainie. Tam w maju 1919 roku odznaczył się w trakcie dokonywanego rozpoznania. Było to w czasie patrolu pod Mokra Dąbrową. W czasie wykonywania zadania patrol dostał się w silny przytłaczający ogień nieprzyjaciela. Edward Daniłło - Gąsiewicz wtedy w stopniu starszego ułana porywając za sobą pozostałych ułanów zaatakował zdecydowanie przeciwnika. W wyniku tego starcia, wzięto do niewoli kilku jeńców i uzyskano niezwykle ważne informacje.
Wiosna 1921 roku Edward Daniłło - Gąsiewicz został odkomenderowany do Wielkopolskiej Szkoły Podchorążych Piechoty. Po powrocie do 3 Pułku Ułanów jako podporucznik (ze starszeństwem od 01.06.1919) otrzymał funkcję dowódcy plutonu. 3 Pułk Ułanów otrzymał sztandar ufundowany przez społeczeństwo Warszawy, na prostokątnej głowicy wieńczącej drzewce tego sztandaru pod orłem umieszczony został napis „ Pułkowi 3-mu ułanów-miasto stołeczne Warszawa”. Do tradycji tej jednostki należy przekaz że w dniu 17 lipca 1919 roku pułk otrzymał nieoficjalne miano „Dzieci Warszawy”.
W roku 1922 już jako porucznik ( ze starszeństwem od 01.06.1922) przebywał w Grudziądzu na 10- miesięcznym kursie doskonalącym dla oficerów w Centrum Wyszkolenia Kawalerii.
Pobyt w Grudziązdu zaowocował umieszczoną w jego aktach personalnych następująca opinią: ...” Dobry wygląd . Dobrze wychowany. Zrównoważony, zdolny. Staranny i pracowity”...
Po odbyciu szkolenia w Grudziądzu otrzymał kolejny przydział służbowy skierowano do 4 Pułku Strzelców Konnych Ziemi Łęczyckiej stacjonującego w Płocku.

strona 11

Powierzono mu tam funkcję dowódcy plutonu w I szwadronie.
W roku 1924 zawarł związek małżeński z Zofią z Przedpełskich. Wkrótce został odkomenderowany do 19 Pułku Ułanów Wołyńskich w Ostrogu nad Horyniem.
W 19 Pułku Ułanów Wołyńskich rotmistrz Edward Daniłło- Gąsiewicz służył jako dowódca jednego ze szwadronów liniowych.
W szeregach 19 Pułku Ułanów Wołyńskich im. generała Edmunda Różyckiego, rotmistrz a następnie major Edward Daniłło-Gąsiewicz służył do wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku.
W kilkunastoletnim okresie służby w Ostrogu pełnił on szereg rozmaitych odpowiedzialnych funkcji dowódczych ,szkoleniowych i organizacyjnych.
Ten posiadający bogate doświadczenie frontowe oficer kawalerii, ceniony i szanowany przez przełożonych, popularny wśród kolegów i podwładnych zapisał się w ich pamięci.
Jego postać pozostała we wspomnieniach wielu z nich. Dotyczy to w równym stopniu okresu jego pokojowej służby jak i tragicznych dni wojny. Sylwetkę tego oficera zapamiętali również jego ułani. W spisywanych po kilkudziesięciu latach wspomnieniach dotyczących początków swej ułańskiej służby wachmistrz Romuald Kołtuniak zamieścił następujące zdanie.
...” Po powrocie do koszar dowiedzieliśmy się że dowódcą naszego szwadronu jest rotmistrz Daniłło-Gąsiewicz. Był to wspaniały oficer, wymagający od nas dyscypliny ale i sam zdyscyplinowany.”...
We wrześniu 1939 roku major Edward Daniłło – Gąsiewicz otrzymał nowy przydział .W ramach mobilizacji skierowano go do Hrubieszowa do znajdującego się tam Ośrodka Zapasowego Wołyńskiej Brygady Kawalerii.
Po sformowaniu tam Zgrupowania Kawalerii płk. Kazimierza Halickiego, otrzymał rozkaz wymarszu z pozostałościami Ośrodka zapasowego Wołyńskiej Brygady Kawalerii w rejon Krzemieńca. Według niepotwierdzonych danych właśnie na tym terenie dostał się do sowieckiej niewoli. Z początkowym okresem pobytu w niewoli majora Edwarda Daniłło - Gąsiewicza wiąże się pewien dramatyczny epizod charakteryzujący postawę tego oficera.
Wydarzenie to odnotowane zostało przez pana Józefa Pętkowskiego, wówczas kilkunastoletniego kadeta , syna dowódcy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich płk. dypl. Józefa Pętkowskiego. Zdarzyło się to w czasie jednego z dokonywanych przez NKWD apeli- przeglądów, dzięki przytomności i pełnej determinacji, zdecydowanej interwencji majora Daniłło-Gąsiewicza, Józef Pętkowski jako młodociany został oddzielony od grupy znajomych mu oficerów z którymi przebywał po dostaniu się do niewoli na terenie koszar w Ostrogu. To błyskawiczne i skuteczne działanie majora Gąsiewicza jak się potem okazało było równoznaczne z uratowaniem młodego kadeta od niechybnej śmierci w lesie Katyńskim. Śmierci tej nie zdołali jak wiemy uniknąć pozostali w obozie oficerowie.
W poprzednich wojnach oficer ten zapisał piękną bojową kartę. Za męstwo okazane na polu walki major Edward Daniłło – Gąsiewicz odznaczony został orderem Wirtuti Militari – najwyższym odznaczeniem za męstwo okazane w boju oraz dwukrotnie Krzyżem Walecznych.
Odznaczony był również Krzyżem Niepodległości i wieloma innymi odznaczeniami. Po wzięci do sowieckiej niewoli przebywał w obozie w Kozielsku.

strona 12

Zamordowany został w Lesie Katyńskim. Ekshumowany przez Niemców, zidentyfikowany i umieszczony w urzędowym wykazie pod pozycją 126 w pierwszej mogile.
W książce „LISTA KATYŃSKA” opracowanej przez Adama Moszczyńskiego którą wydała oficyna Gryf Publications LTD w 1982 roku w Łondynie znalazła się nie znajdująca jak dotąd potwierdzenia w innych żródłach bardzo lakoniczna informacja dotycząca ostatniej funkcji i przydziału służbowego majora Edwarda Daniłło-Gąsiewicza. Ujęte to zostało w kilku zaledwie słowach.. ”mjr, ostatnio d-ca garnizonu w Ostrogu”.
Należy nadmienić że w sąsiedniej mogile w Katyniu spoczywa inny oficer kawalerii noszący to samo nazwisko. Jest nim młodszy o dwa lata rodzony brat majora Edwrada Daniłło – Gąsiewicza , porucznik kawalerii Henryk Daniłło-Gąsiewicz. Podobnie jak starszy brat dostał się on do niewoli sowieckiej i był jeńcem Ostaszkowa.
W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku por.Henryk Daniłło -Gąsiewicz w ramach mobilizacji został powołany w szeregi ze stanu spoczynku. Był on absolwentem Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu . Podobnie jak starszy brat w 1914 roku jako ochotnik zaciągnął się Legionu Puławskigo. Uczestniczył w licznych walkach na froncie.
Od listopada 1918 roku służył w 1 Pułku Ułanów Krechowieckich .W czasie wojny 1920 dowodził plutonem w 3 Pułku Ułanów.
Był wtedy oficerem służby stałej. Jego kolejne przydziały służbowe to 16 Pułk Ułanów Wielkopolskich w Bydgoszczy nastepnie 3 Pułk Strzelców Konnych w Wołkowysku z którego odkomenderowano go do sztabu 18 Brygady Kawalerii .
W jednym z kolejnych „Pro memoria” zamieszczanych cyklicznie w „Wojskowym Przeglądzie Historycznym” znajduje się następujące zdanie dotyczące porucznika Henryka Daniłło-Gąsiewicza –
...” Był tym typem oficera, który jest bardzo dobry w polu, natomiast nuży go służba w koszarach „ ...
W roku 1930 przeszedł w stan spoczynku .Był niezwykle dzielnym bojowym oficerem kawalerii. Świadczą o tym Krzyż Walecznych, Medal Pamiątkowy za Wojnę 1918-1921 oraz Medal Dziesięciolecia Niepodległości. Według wspomnianego londyńskiego wydawnictwa ostatnim przydziałem wojennym por. Henryka Daniłło - Gąsiewicza był podobnie jak w przypadku jego starszego brata Ośrodek Zapasowy Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Jaką funkcję tam pełnił nie udało mi się dotąd ustalić. Już pierwsze lata wojny ciężko dotknęły rodzinę Daniłło-Gąsiewiczów.

Literatura.
„ Pro memoria” Wojskowy Przegląd Historyczny
„ Lista Katyńska” Adam Moszczyński GRYF PUBLICATIONS LTD LONDYN 1982

strona 13

W 65 ROCZNICĘ BITWY POD MOKRĄ
W niedzielę 29 sierpnia 2004 roku w mokrej odbyły się uroczyste obchody 65 rocznicy Bitwy pod Mokrą, zorganizowane przez Klub Pamięci Wołyńskiej Brygady Kawalerii, Regionalnego Towarzystwa Społeczno - Kulturalnego w Miedźnie, wójta gminy Miedzno, starostę Kłobuckiego, pod honorowym patronatem wojewody śląskiego.
1 września 1939 roku, w pierwszych godzinach napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę oraz w dniu następnym w pobliżu granicy polsko-niemieckiej na polanie pod wsią Mokra rozegrała się jedna z największych , bohaterskich bitew Polskiego Września .Na drodze przemarszu niemieckiej 4 Dywizji Pancernej stanęła do dramatycznej walki Wołyńska Brygada Kawalerii pod dowództwem pułkownika dyplomowanego Juliana Pobóg-Filipowicza , stawiając mężnie opór w nierównej walce z przeważającymi siłami wroga. Pułki Wołyńskiej Brygady Kawalerii wspierane przez 2 Dywizjon Artylerii Konnej ,21 Dywizjon Pancerny,11 Batalion Strzelców Pieszych, 4 Batalion 84 Pułku Piechoty oraz Pociąg Pancerny „Śmiały” odpierały kilkakrotnie ataki niemieckich wojsk pancernych , czołgów , artylerii wspieranej lotnictwem. Nie była to walka z szablami na czołgi jak próbowano fałszywie przedstawić te fakty, lecz pełna poświęcenia i męstwa bardzo dramatyczna walka polskiego żołnierza w obronie honoru i ojczyzny, której niepodległość została zagrożona. Żołnierz Polskiego Września w imię zaszczytnych idei i wartości oddawał swe życie na wszystkich frontach II Wojny Światowej. Bitwa pod Mokrą to chlubna karta polskiej kawalerii, która wypełniła swoje bojowe zadanie w bardzo trudnych warunkach .
Oficjalne obchody 65 rocznicy Bitwy pod Mokrą rozpoczęła msza święta w kościele parafialnym w Mokrej w intencji poległych , zmarłych i żyjących weteranów oraz w intencji pokoju. Mszę świętą celebrował i homilię wygłosił ksiądz biskup z Diecezji Częstochowskiej.
W mszy uczestniczyli weterani września 1939 roku z rodzinami, rodziny poległych i zmarłych, mieszkańcy okolicznych wsi i miejscowości oraz zaproszeni goście z całej Polski, a wśród nich Koło Żołnierzy Ułanów Podolskich z prezesem p. Zdzisławem Ziębickim ze Szczecina , przedstawiciele władz administracyjnych z wojewodą śląskim na czele. Przybyły liczne poczty sztandarowe organizacji kombatanckich Armii Krajowej, organizacji społecznych i młodzieżowych ze szkól noszących imię Wołyńskiej Brygady Kawalerii oraz harcerze.
Uroczystości uświetniła obecność Kompanii Reprezentacyjnej Śląskiego Okręgu Wojskowego i orkiestra Reprezentacyjna Straży Pożarnej. Skromnie też prezentowane było Stowarzyszenie Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich.
O godzinie 15 uformowana długa kolumna uczestników z oddziałem kawalerzystów i orkiestrą na czele wyruszyła z placu przed Szkoła Podstawową im. Wołyńskiej Brygady Kawalerii w kierunku polany pod wsią Mokra pod pomnik.
Na uroczystości pod Mokrą przybył z Warszawy Minister Obrony Narodowej . Zabrzmiał hymn narodowy Jeszcze polska nie zginęła , została wciągnięta na maszt flaga narodowa. Uczestnicy XVII Biegu Pokoju przekazali na ręce weterana bitwy pod Mokrą płomień i za chwilę zapłonął znicz przed Pomnikiem Bohaterów.
Wygłoszone zostały liczne przemówienia powitalne i okolicznościowe. Minister Obrony Narodowej złożył hołd poległym. W atmosferze powagi i skupienia trwał apel poległych.
Na zakończenie liczne delegacje składały wieńce i wiązanki kwiatów pod pomnikiem.

strona 14

Pomnik Chwały Wołyńskiej Brygady Kawalerii wzniesiony na rozległej polanie pod wsią Mokra góruje nad okolicą. Okazały monument z piaskowca został zbudowany przez społeczeństwo powiatu Kłobuckiego w 1975 roku i odtąd w każdą rocznicę bitwy odbywają się tu uroczystości. Na wysokim cokole widnieje skrzydło husarskie - symbol jazdy polskiej, poniżej znajduje się płaskorzeźba przedstawia postacie żołnierzy.
Na tablicy umieszczono napis:
„Na polach wsi Mokra dnia 1.IX.1939 roku Wołyńska Brygada Kawalerii pod dowództwem
płk dypl. Juliana Pobóg Filipowicza w składzie:
12 Pułk Ułanów Podolskich 2 Dywizjon Artylerii Konnej
19 Pułk Ułanów Wołyńskich 21 Dywizjon Pancerny
21 Pułk Ułanów Nadwiślańskich 53 Pociąg Pancerny
2 Pułk Strzelców Konnych 11 Batalion Strzelców Pieszych
4 Batalion 84 Pułku Piechoty Podolskiej
stawiła czoło 4 niemieckiej Dywizji Pancernej, niszcząc na przedpolu ponad 100 czołgów, pojazdów mechanicznych nieprzyjaciela.”
„dla uczczenia bohaterskiej postawy żołnierzy Wołyńskiej Brygady Kawalerii pomnik ten wystawiło społeczeństwo Regionu Kłobuckiego roku w 1975.” „W rocznicę bitwy tablicę tę ufundowali mieszkańcy wsi Mokra. Mokra, dnia 1 września 1983 r.”

Tablice zainstalowane na polanie pod Mokrą w pobliżu pomnika ukazują w przejrzysty sposób działania bojowe Pułków Kawalerii wszystkich oraz wszystkich pozostałych jednostek wchodzących w skład Wołyńskiej Brygady Kawalerii, informują one o miejscach postoju, stoczonych walkach i odznaczeniach Orderem Virtuti Militari za walki we wrześniu 1939 roku.
Na cmentarzu parafialnym w Miedźnie w kwaterze Wołyńskiej Brygady Kawalerii znajduje się zbiorowa mogiła poległych żołnierzy. Dzięki staraniom komitetu społecznego w Miedźnie i Komitetu Ochrony Miejsc Pamięci Walki i Męczeństwa w Częstochowie przy poparciu Rady Głównej w Warszawie w 1986 roku wzniesiony został pomnik, na którym wyryte zostały nazwiska poległych pochowanych w mogile. Ważnym akcentem było złożenie hołdu pod pomnikiem-głazem , upamiętniającym linię obrony 12 Pułku Ułanów Podolskich, na skraju lasu pod wsią Mokra, wspólnie z członkami Koła Żołnierzy 12 Pułku Ułanów Podolskich ze Szczecina , w obecności drużyny harcerzy z Częstochowy moment ten utrwaliła TV Polonia.
Organizatorzy obchodów 65 rocznicy bitwy pod Mokrą przewidują postawienie głazów- pomników na liniach obrony wszystkich pułków kawalerii i innych jednostek Wołyńskiej Brygady Kawalerii.
Program pobytu w mokrej obejmował zwiedzenie Izb Pamięci Wołyńskiej Brygady Kawalerii w Szkole Podstawowej im. Bohaterów walk pod Mokrą w Mokrej i w Szkole Podstawowej im. Wołyńskiej Brygady Kawalerii w Miedźnie. Są tam interesujące zbiory oryginalnych dokumentów i fotografii przedwojennych oraz cenne materiały i fotografie z września 1939 roku. Dokumenty te to legitymacje, świadectwa, dyplomy i zaświadczenia pochodzące z prywatnych zbiorów polskich ofiarodawców, skrzętnie przechowywanych i ukrywanych w czasie wojny. Są też materiały z archiwów niemieckich, Licznie są prezentowane albumy ze zdjęciami z powojennych uroczystości w mokrej i Miedźnie oraz osób, które w nich uczestniczyły.

strona 15



Odrębną częścią ekspozycji są militaria, oryginalne części uzbrojenia, karabiny, pociski, granaty, elementy umundurowania i wyposażenie kawalerzystów (hełmy, guziki, odznaki pułkowe ) i elementy ekwipunku koni kawaleryjskich ( siodła, uprząż, sakwy). Na szczególną uwagę zasługuje obraz znanego malarza Edwarda Mesjasza, przedstawiający szarżę w dniu 2 września 1939 roku pod Ostrowami. Jest to jedna z wielu jego prac poświęconych Bitwie pod Mokrą. Na zakończenie relacji o uroczystościach rocznicowych w Mokrej na podkreślenie zasługuje zaangażowanie organizatorów z Klubu Pamięci Wołyńskiej Brygady Kawalerii, prezesa Klubu i byłego dyrektora Szkoły historyka, mgr Tadeusza Psuja oraz mgr inż. Henryka Owczarka, wieloletniego działacza klubu. Od wielu lat panowie swoja działalnością przyczynili się do przekazywania prawdy młodzieży i społeczeństwu o Polskim Wrześniu 1939 roku. Zasługą ich jest również stałe pogłębianie i utrzymywanie więzi z weteranami walk pod Mokrą i ich rodzinami. Wymienione osoby maja dar skupiania wokół siebie ludzi dobrej woli, którzy wspierają do dziś ich działania na rzecz chwały Wołyńskiej Brygady Kawalerii.
Poszukiwane i zebrane materiały oraz najnowsze doniesienia na tematy dotąd niewyjaśnione lub fakty mało znane, przyczyniają się doi znacznego pogłębienia wiedzy historycznej.
Serdecznie gratulujemy osiągnięć i życzymy pomyślności w niełatwych nieraz działaniach.

Hanna Irena Różycka
Prezes Stowarzyszenia
Rodzina 19 Pułku Ułanów Wołyńskich


Ułan Wołyński nr 35 listopad 2008 rok
Powołane w dniu 8 października 1994
STOWARZYSZENIE RODZINA 19 PUŁKU UŁANÓW WOŁYŃSKICH
prowadzi działalność statutową której celem jest konsolidacja
środowiska oficerów, podoficerów i ułanów 19 Pułku Ułanów, ich rodzin i sympatyków Pułku.
Adres i telefon kontaktowy:
HANNA OFRECHT
kontakt e-mail: office@ulan-wolynski.org.pl
ul.Suchodolska 24 m 19
04-0 16 Warszawa
tel.022-813 66 45
powrót na stronę główną